autor pracy:
Ezop


data zamieszczenia: lata temu
inne prace autora:
Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Rozdroża
Dziewczyna rozpaczliwie próbowała się wyrwać. Jednak mężczyźni trzymali ją solidnie. Dwóch trzymało ją za ramiona, trzeci powstrzymując dziewczynę od kopania usiłował ją rozebrać. Właśnie rozerwał jej koszulę i obmacywał ciężkie, krągłe piersi. Napastnicy byli ubrani w dość bogate, szlacheckie stroje, włosy ścięte były na rycerską modłę.
-Patrzcie ją panowie kamraci, taka młoda, ale jej natura skarbów nie poskąpiła- powiedział ten obmacujący, ściskając pannę za pierś.
-Ano, cycki jak się patrzy - odparł drugi.
-Panowie rycerze pomiłujcie jej, toż to jeszcze dziecko! - krzyknął chłop wybiegający zza chałupy, chyba jej ojciec.
- Miejcie litość!
Jeden z rycerzy odpuścił na chwilę dziewczynie i podszedł do wieśniaka. Ten rycerz odziany był w spodnie ze skóry i tunikę, wszystko w jego rodowych barwach zielono-niebieskich. Stanął nad chłopem i spojrzał na niego. Był o wiele wyższy od niego, choć równocześnie gruby. Pod spojrzeniem rycerza wieśniak jakby się skulił. Ten trzasnął chłopa w twarz pięścią miażdżąc mu wargi i łamiąc kilka zębów. Na dłoniach miał rękawice ze stalowymi ćwiekami. Uderzony wrzasnął tylko i zwalił się na ziemię.
-Milcz chłystku, gdy Panowie herbowi się zabawiają - rzekł rycerz i splunął na ziemię.
-No, Ulryk wracamy do zabawy? - zapytał jeden z przytrzymujących dziewkę mężczyzn.
-A jak by inaczej? - odparł ten nazwany Ulrykiem.
W tym momencie rozległ się tętent kopyt końskich. Zza zakrętu wyjechał kłusem, rycerz. Widać było że przed chwilą galopował, końskie boki pracowały ostro, z pyska konia toczyła się piana. Miał na sobie czerwono- niebieski wams. Przy pasie zaś zawieszony miecz i krótki buzdygan.
-Odstąpcie od tej panny mości panowie - powiedział spokojnie.
-Ciekawość to dlaczego? Czy ty nam rozkażesz? Kim w ogóle jesteś?- zapytał Ulryk.
-Nazywam się Johannes herbu Sas i niczego wam nie nakaże, bo jesteście rycerzami jako i ja. I to właśnie nakazuje wam ją puścić. Honor rycerski.
-Hoho, widzieliście go?! Honoru nas uczyć będzie! Toć mój koń od jego rodu starszy! - wykrzyknął jeden z rycerzy
-I możniejszy pewnie - zakpił drugi. Obaj wybuchneli śmiechem, Ulryk tylko się uśmiechną.
-Wiecie panowie, że jak chudopachołki się teraz zachowujecie? Licytujecie się, który to możniejszy, a o cnotach rycerskich już nie pamiętacie. Puśćcie ją, po raz ostatni ostrzegam - rzekł Johannes kładąc dłoń na rękojeści miecza.
Wtedy Ulryk kiwnął głową. Wszyscy trzej ruszyli nieśpiesznie, rozdzielając się jakby chcieli go okrążyć. Johannes spostrzegł to:
-Chyba nie zamierzacie we trzech na jednego się mierzyć. Wyzwijcie proszę bardzo, pojedynek na udeptanej ziemi. Odwołuje się do honoru!
W tym momencie jeden z rycerzy skoczył szybko za plecy Johannesa, ten nieobacznie się odwrócił. Poczuł silne uderzenie w kark i poleciał na ziemię. Tamci otoczyli go i parę razy kopnęli gdy próbował wstać. Buty mieli ciężkie, więc po chwili Johannes trzymał się za brzuch walcząc z mdłościami.
-To cię nauczy szacunku dla lepszych od siebie - warknął Ulryk wyciągając nóż z pochwy i pochylając się nad Johannesem.
W tym momencie nad jego głową świsnął bełt, który chwilę później wbił się w ścianę domu. Spośród drzew wyskoczyło kilkoro ludzi ubranych jak czeladź obozowa. Każdy miał w ręku kuszę.
-Odejdźcie od mego Pana - powiedział jeden z nich.- I już mi stąd jaśnie panowie. W podskokach.
Jaśnie panowie niechętnie się wycofali, łypiąc na nowo przybyłych spode łba. Giermek Johannesa, Roderic, pomógł mu wstać.
-Cóż to Cię Panie podkusiło żeby się z tymi prostakami bić? Toć wiadomo, że podstępni są jak lisy - zapytał Roderic.
-Honoru panny bronić chciałem. Na jej cześć nastawali - odparł rycerz otrzepując ubranie z kurzu.
-Ależ z pana to zawsze taki honorowy rycerz - powiedział giermek. - I gdzież ta panna? Podziękowała ci chociaż? - zapytał. Bardzo często zwracał się do swego pana na ty lub po imieniu. Byli ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni.
Johannes wstał wokół całej chałupy ziemia była bardzo błotnista, pokryta kurzym łajnem. Właśnie w tym kurzym gównie leżał jakiś błyszczący przedmiot. Obaj zwrócili nań uwagę, gdy się przypatrzyli ujrzeli że jest to srebrna sprzączka z herbem Urlyka Gryfem wspiętym na tylne łapy. Cała klamra powalana była w błocie. "Musiał ją zgubić, jak tę chłopkę szarpał" pomyślał rycerz. Żaden z nich nie powiedział o tym słowa, poszli w milczeniu w kierunku swego miejsca kwaterunku. Tego wieczoru sami nie wiedząc dlaczego, obaj się upili. Gdy Johannes zasypiał zdawało mu się jeszcze, że słyszy głos Rodrica mówiący coś o śmierci ideałów. Ale to był chyba tylko sen.

* * *


Gdy teraz siedząc w siodle w nagrzanej zbroi, Johannes wspominał tamte wydarzenia uśmiechał się posępnie. Ruszyli dwa tygodnie temu na wyprawę wojenną, którą zwołał młody król, władca Haggir. Wojna miała być przeciwko Sabaudii, ale Johannes wiedział że to wszystko zwykła farsa. Sabaudia dysponowała nowoczesną, zawodową armią. Naprzeciw był Haggir, którego wojska opierały się wyłącznie pospolitym ruszeniu. Rycerze skąpili na podatki, wciąż widzieli się jako jedynych obrońców ojczyzny. W ten sposób pod wodzą króla znalazła się niezdyscyplinowana horda, gotowa do ucieczki gdyby tylko pojawił się wróg. Tym sposobem wlekli się szeroką ławą rozciągniętą kolumną. Johannes wjechał właśnie na wzgórze skąd miał doskonały widok na całe to "świetne" wojsko. Każdy bogacz musiał obowiązkowo wziąć ze sobą kilkoro służących, wóz z najprzeróżniejszymi gratami. Wszyscy musieli to trzymać przy sobie. Przez to cała kolumna była niebywale rozciągnięta i powolna. W cały dzień konno robili tyle ile sabaudzka piechota w pół dnia. Te dwa tygodnie były dla Johannesa koszmarem. Upał dawał wciąż we znaki, a oni nie mogli ściągnąć zbroi w obawie przed podjazdami wrogiej jazdy. Ataki kawalerii przeciwnika nie dawały mu spać w nocy. Na dodatek napatrzył się jak ci rycerze bronią ojczyzny. Spalone i ograbione własne wsie, zgwałcone kobiety i zmasakrowani chłopi. Na początku starał się temu przeciwdziałać, ale to co robił było kroplą w morzu potrzeb. Starał się trwać w swych postanowieniach bronienia czego poprzysięgał bronić przy pasowaniu. Ale coraz częściej wydawało mu się, że tamta przysięga to był tylko sen, że tylko on przysięgał jedyny w całym świecie.

* * *


Kolejna wieś płonęła. Dymy było widać jakieś trzy mile od kolumny marszowej. Johannes zagryzł wargi, "to pewnie ta grupa, która odjechała przed godzina". Starając się nie myśleć o rzeczach, które tam się działy, a które go tak naprawdę otaczały przynaglił konia. Większość drogi zatarasowana była przez wozy z dobytkiem bogatszych rycerzy oraz ich poczty. Wszędzie krążyli jacyś maruderzy, przemieszani ze służbą. Pozostała jednak na tyle spora przestrzeń pomiędzy nimi, że ,odpowiednio manewrując koniem, dało się przejechać. Widział jak na którymś z wozów kilkoro rycerzy schlewało się gorzałą, minął także spalony dom z którego został okopcony komin i kilka sczerniałych belek sterczących z ziemi. Pogorzelisko jeszcze parowało, spośród popiołów wystawały zwęglone ludzkie szczątki. Johannes przywołał do siebie Roderica.
-Możesz się dowiedzieć się kto to zrobił? - zapytał wskazując na resztki chałupy.
Ten kiwną tylko głową i ruszył w głąb kolumny. W ostatnim czasie dostawał wiele takich poleceń. Wrócił po półgodzinie, podjechał do swego pana i rzekł:
-Ludzie mówią że to hrabia von Bredek wraz z synem i czeladzią. Zamknęli w środku mieszkańców i podłożyli ogień - rzekł giermek.
Johannes nie odezwał się ani słowem. Usłyszał coś czego się spodziewał, ale czego bał się dowiedzieć. Oto potomek jednego ze słynniejszych rodów rycerskich w Haggirrze, spokrewniony z rodem królewskim łamie podstawy etosu rycerskiego dla zabawy, zamykając ludzi w domu i paląc ich żywcem. Ludzi których powinien chronić. Johannes nagle ruszył z kopyta, galopem przesadził przydrożny rów i popędził w stronę lasu. Cwałując poprzez zaorane pole czuł jak wiatr osusza mu łzy. To, że płakał wydawało mu się irracjonalne, odpowiedzialność za to ponosił jego ojciec. To on wpoił mu zasady etosu rycerskiego i prawd którymi miał się kierować. Opowiadał mu o pojedynkach w obronie dam, o życiu na dworach i o postępowaniu prawych rycerzy. I Johannes wierzył że taki świat zastanie, jednak srogo się zawiódł. Już pierwsze chwilę, gdy powinien zacząć samodzielnie żyć zawiodły go. Jego ojciec został zamordowany w karczmie, napadło go trzech sąsiadów i zakuli podstępem i znienacka. Johannes był jedynym synem więc musiał szybko dorosnąć. Ojciec nazywał się Peterlinn.
Johannes świadomy, że koń długo nie wytrzyma galopu z nim w pełnej zbroi płytowej wpadł do lasu. Były mu już obojętne wrogie podjazdy, chciał odjechać jak najdalej od tamtej strasznej kolumny. Daleko nie ujechał, gdy potężny konar, którego nie zauważył uderzył go w głowę. Nie miał hełmu, gałąź zmiotła go z konia. Stracił przytomność. Gdy leżał tak bez przytomności wydawało mu się, że słyszy głos nieżyjącego ojca. Usłyszał:
-Nadchodzi moment wyboru. Stać będziesz na rozdrożu.
Ocknął się czując w ustach ostry smak gorzałki. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą brodatą, pociętą bliznami i pooraną zmarszczkami twarz. Człowiek ten miał na sobie bogatą zbroję, wykutą chyba w jednym z najlepszych warsztatów płatnerskich. Przy boku przypięty miał sporej wielkości miecz.
-No, ocknąłeś się wreszcie. Już się bałem żeś bez ducha - powiedział.
-Kim jesteś, panie? - zapytał Johannes, obmacując swoją głowę w poszukiwaniu guza. Po chwili znalazł, wielkiego jak jabłko i bardzo bolesnego.
-Nazywam się Zygmunt de Hallve - powiedział wyciągając okuta rękę w stronę Johannesa.
Ten zdębiał. Zygmunt de Hallve, był jednym ze słynniejszych rycerzy tych czasów. Mówiono, że jest ostatnim trzymającym jeszcze w pełni rycerskiego etosu, że nigdy nie przegrał pojedynku. I to on nagle nalewa nieprzytomnemu Johannesowi wódki do gardła w środku lasu. Uścisnęli sobie dłonie i ruszyli w stronę koni.
-Jak słyszałem dowiedziałeś się co tam nasze możne rody wyprawiają? - zapytał Zygmunt.
Zapytany skinął tylko głową. Wsiedli na swoje konie i pojechali w stronę drogi którą maszerowała ich kolumna. Tamta przeszła już dawno, widać ją było w oddali.
-Widzisz, tak to. Ci, którzy mienią się za stare i honorowe rody za nic maja swe powinności. Tych, którzy owych powinności dotrzymują, są przez nich wykpiwani i mieszani z błotem - rzekł stary rycerz. Johannes nie wiedział ile tamten miał lat miał lat, ale wiedział że dużo.
- Zapytasz pewnie: dlaczego? Umierają autorytety, to ci którzy mają z nich czerpać degenerują się. Za nic mają prawdy, których ich przodkowie się trzymali, te prawdy, które są ważne dla każdego.
-Lata spędzane w zamku, wśród wygód zmiękczyły - dodał Johannes. Wzrok wbił w oddalającą się kolumna marszową. Długi wąż przemieszczał się powoli.
-Nie dziwmy się. W innych krajach następowało to szybciej, tu wolniej. Już niedługo nikt nie będzie patrzył na wieki chwały i glorii rycerstwa. Będą nas pamiętać tak - tu wskazał na niedalekie zgliszcza. - A ci którzy do tego obrazu się przyczynią - tu wskazał na widoczną daleko w przedzie kolumnę marszową. - Oni będą narzekać że nikt już ich nie szanuje, a sami wykopią sobie grób - mówiąc to zwiesił głowę i wpatrywał się w końską szyję.
-Można temu jakoś zapobiec? - zapytał Johannes choć domyślał się odpowiedzi. Wpatrywał się jednak z pewną nadzieją w oblicze Zygmunta. Ten chwilę milczał a potem rzekł:
-Możemy tylko się temu nie poddawać, wtedy chociaż w swoich oczach pozostaniemy wygrani.
Wiatr wiał od prawej strony co chwila zawiewając Johannesowi włosy na twarz. Pomimo że dzień był ciepły jemu nagle zrobiło się zimno, słońce zostało zakryte przez chmury. Od wielu dni powietrze było nieznośnie gęste, zbierało się na deszcz. Von Hallve zapatrzył się w horyzont. Nagle odwrócił głowę w stronę Johannesa.
-Zdążamy jakby drogą ku samozagładzie w końcu staniemy na rozdrożu...
-I będziemy musieli wybrać - przerwał mu mimowolnie Johannes.
Zygmunt popatrzył na niego dziwnie.
-Tak będziemy musieli wybrać. Wybrać z którą panną się spotkamy. Obie mają kosy, jedna jest tylko bardziej miłościwa - po tych słowach von Hallve zasalutował mu pancerną rękawicą, poderwał konia i pogalopował w stronę reszty wojsk.
Johannes stał jeszcze chwilę po czym ruszył jego śladem. Spadły pierwsze krople deszczu.

* * *


Wnętrze namiotu oświetlone było małą lampką oliwną w środku znajdował się stół na którym porozstawiano różne lecznicze przedmioty, skrzynia oraz rozkładane łóżko. Na łóżku spoczywał okryty skórami Johannes.. Miał gorączkę, był bardzo blady, czoło zrosiły mu krople potu . Płachta osłaniająca wejście do namiotu uchyliła się. Do środka weszli dwaj mężczyźni. Jednym z nich był Roderic, drugi był niskim, krępym człowiekiem, ubranym w lnianą kamizelkę i skórzane spodnie.
-Tutaj leży. Będzie z dwa dni temu nazad gorzej się poczuł, kiedy ten deszcz spadł. Zbroi zabronili ściągać i przemarzł. Teraz gorączki jakiej dostał w gorączce rzuca się i bredzi - powiedział giermek wskazując na swego pana.
Lekarz podszedł do łoża, uklęknął. Badał rycerza przez jakiś kwadrans. Gdy skończył podszedł do Roderica i rzekł:
-Rób mu zimne okłady na czole i dawaj napar z tych ziół. Jak się ocknie podawaj mu dużo wody do picia - po tych słowach doktor wyszedł.
Roderic popatrzył niespokojnie na swego pana. Ten w świetle lampki wyglądał jak upiór. Zaczął rzucać się niespokojnie i coś mamrotać. Giermek wyciągnął ze skrzyni kawałek płótna, zamoczył w zimnej wodzie i zrobił swemu panu okład.

* * *


Koń galopował przed siebie ciężko robiąc bokami i tocząc pianę z pyska. Johannes niesiony przez niego widział w świetle błyskawic krajobraz doskonale mu znane. Mijał posiadłość w która należała do jego rodziny, mijał lasy w których polował z ojcem. Wszystko to powinno budzić w nim radość a budziły strach. Wszystko wyglądało tak strasznie tak jakoś nienaturalnie. Koń niósł go dalej, mijał karczmę w której zabito jego ojca, pamiętał że jeden z morderców został później powieszony za inne sprawy, drugi zginął w wypadku w trakcie pojedynku na turnieju. Grzmot. W jasnym świetle pioruna zobaczył przed budynkiem zajazdu obu morderców jednego sinego z pętlą na szyi, drugiego z ułamkiem turniejowej kopii w ciele. Obaj zanosili się charkotliwym śmiechem.
-Zbliżasz się do rozdroża, wybierz naszą drogę! - wrzasnęli chóralnie.
Koń biegł dalej, gościniec zakręcał. Przy drodze znajdował się cmentarz na którym pochował ojca. Dziwne on był w zupełnie inną stronę. Grzmot. Błyskawica oświetliła okolicę. Na żelaznej bramie cmentarnej stał ojciec, taki jakiego zapamiętał z pogrzebu. Owinięty w całun ale z odsłoniętą twarzą. Krzyknął:
-Wybierz dobrze! Bo wybrać będziesz musiał już niedługo. W takich czasach nie możesz stać na rozdrożu. Wybierz tak jak nakaże ci sumienie - krzyczał dudniącym głosem.
Koń cwałował dalej drogą, zostawiając cmentarz za sobą. Wyjechali z lasu w pełnym biegu wyjechali na równinę. Grzmot. Cała równina pokryta ciałami martwych rycerzy i koni. Wojownicy w przerdzewiałych zbrojach z gnijącymi ciałami. Wysuwali w jego stronę ręce, czepiali się strzemion, jego i końskich nóg.
-Nie zostawiaj nas! Nie wybieraj ich życia - wyli potępieńczo wskazując na drugą stronę polany.
Grzmot. Tam gdzie wskazywali, Johannes ujrzał inne postacie. Pyszne rycerskie stroje, teraz zbutwiałe i przegniłe. Widział tam tych którzy zginęli z przeżarcia, przepicia , otruci et cetera. Oni także kiwali na młodego rycerza. Przegalopował przez równinę znów wjechał w las
Koń chrapał coraz mocniej ale nie zwalniał choć Johannes wcale nim nie kierował. Lunął deszcz. Zimne krople chłostały rycerza w twarz. Grzmot. Ujrzał kiwającego się wraz z wiatrem powieszonego mężczyznę. Ze zsiniałych warg popłynęły słowa.
-Wybór już niedaleki! Droga ku rozdrożu to droga ku zagładzie!
Z nieba sfrunął nietoperz o twarzy kobiety którą Johannes widział zgwałconą i rozerwaną końmi. Zaczął skrzeczeć początkowo niezrozumiale.
-Rozdroże, drogi wasze się rozejdą! Rozdroże! Wybór! Rozdroże! Wybór! Rozdroże! Wybór!
Koń skręcił w kolejna odnogę i nagle zatrzymał się na rozdrożu. Jeden kierunek cały zasłaniała piękna i pięknie odziana kobieta. W ręku trzymała kosę. Drugi zasłonięty był przez inną pannę brzydką, niemodnie ubraną i całą ubłoconą. W ręku trzymała kosę. Koń wykręcił łeb i spojrzał Johannesowi w oczy.
-Taki wybór czeka cię na rozdrożu. Co wybierzesz? - zapytał i zaczął zanosić się potężnym śmiechem.
Potem była już tylko ciemność.

* * *


Johannesa obudziła jakaś wrzawa. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą dach namiotu. Podniósł się lekko i ujrzał Roderica nerwowo krążącego po namiocie. Gdy giermek zobaczył że jego pan odzyskał przytomność, zaraz podszedł do niego.
-Panie dobrze żeś się przebudził! Nie wiem, co robić! - mówił rozgorączkowany.
-Spokojnie! Mów, co się dzieje - nakazał mu Johannes.
-Panie, gruchnęła wieść, że Sabaudczycy nie daleko. Ledwo się o tym rycerstwo dowiedziało zaraz uciekać zaczęli. Król ich nawołuje, ale oni na niego żadnej uwagi nie zwracają - relacjonował. - Czy mamy jechać z nimi? Żadna to hańba, gdy kwiat ucieka!
Johannes bez słowa wstał i zaczął się ubierać.
-Szykuj zbroję i konia - rzucił nagle..
-Panie zrozum jesteś bardzo osłabiony. Przy królu została tylko garstka rycerzy. Nie mają szans.
-No to jak rycerze wierni królowi przy nim zostają to czemu ja mam nie zostać? Mam zdradzić swego seniora? - zapytał. Po tych słowach Roderic już bez żadnego sprzeciwu poszedł szykować broń.
W międzyczasie Johannes wyszedł przed namiot. Ruch po obozowych uliczkach panował niesamowity ruch, rycerze przepychali się na koniach obalając pieszych i gubiąc części oporządzenia. Johannes dojrzał leżący w błocie i zdeptany znak którejś z chorągwi. Przedstawiał smoka stojącego na trzech łapach, czwartą wznosząc ku górze. Nie bacząc na ryzyko stratowania rycerz podszedł do niej i wygrzebał ją z ziemi. Otrzepał z błota, wyprostował i zawiesił sobie na ramieniu. Przeszedł na drugą stronę uliczki, tam na koniu i w pełnym oporządzeniu choć bez hełmu stał Zygmunt von Hallve. W ręku trzymał kopię z zawieszonym na niej proporcem z herbem. W tarczy błękitnej trzy czarne pasy poziome.
-O witam widzę że już żeś zdrów? Cieszy mnie to ogromnie - rzekł beztrosko jakby nie widział co się w koło dzieje. - Widzę też że byłeś tak łaskaw podnieść chorągiew pana wojewody Fryderyka. Dobrze zrobiłeś choć wątpię żeby się do ciebie po nią zgłosił. Ostatnim razem jak go widziałem to pędził w stronę bramy obozu gubiąc między innym tę chorągiew a także kilka zacnych garnuszków srebrnych które to sobie już mój giermek i kilku pocztowych sobie przywłaszczyło.
-Nie mamy szans prawda? - zapytał po prostu Johannes. Smok z chorągwi zdawał patrzeć się na niego. Oczy przewiercały go na wylot. Zdawał się patrzeć z wyrzutem ale nie na Johannesa. Oczy spozierały z jego obłoconej twarzy wprost na jego kotłowaninę za nim.
-Na co? Na życie wieczne nie mieliśmy nigdy przynajmniej tutaj. Na dłuższe życie? A cóż to za życie gdy masz świadomość żeś dał dupy jak portowa panienka? Spójrz na nich - wskazał na uciekających - co widzisz?
Johannes nawet nie popatrzył na rycerzy. Wiedział co zobaczy, widział co powie. Wiedział tez co zrobi. Miał przynajmniej taką nadzieję. Słowa przychodziły mu z trudem. Wypowiadał je wpatrując się w niebo, w ciemne, ciężkie, nie przyjemne, ołowiane chmury, przygnane wraz z północnym wiatrem.
-Żywe trupy. Zaprzedali wszystko co cenili, co w ogóle się ceni za odrobinę dłuższe życie. Wybrali pozornie lepszą odnogę. Oni są już żywymi trupami według wszelkich kategorii nawet ich osobistych - powiedział Johannes, przypatrując się rycerzowi który właśnie zakuł innego aby móc się przecisnąć.
Zygmunt popatrzył na niego.
-Ech zaskakujesz mnie teraz chłopcze. Ale tak masz rację "żywe trupy", które same siebie będą nienawidzić za to co teraz robią.
-Czy na pewno nienawidzić? - Zapytał Johannes. - Błąd popełniony zawsze można naprawić, odpokutować, ale czy oni będą chcieli? Czy w ich sumieniu kiedykolwiek odezwie się jeszcze sumienie rycerza? - Mówił dalej z goryczą w głosie.
Bez słowa zawrócił do namiotu, Roderic pomógł wdziać mu przygotowaną zbroję i wsiąść na konia. Tutaj rycerz odebrał swą kopię.
-Rodericu nie musisz iść teraz za mną - powiedział rycerz.
-Muszę bo przysięgałem na wierność i panu i królowi.
-Zwalniam cię z przysięgi. Nie pozwolę ci zginąć bez sensu za coś w co nie wierzysz.
-Problem w ty że wierzę. Wierzę bom też z rycerskiej rodziny, bom też słuchał legend o rycerzach, o honorze i o etosie. Zaraz będę gotowy - rzekł tylko.
Chwilę później zajęli miejsce wśród reszty rycerzy na wzgórzu. Ogółem zostało może z cztery setki rycerzy wraz z pocztami. Na początku wyprawa liczyła ogółem siedem tysięcy ludzi. Poza rycerzami został kontyngent pieszy z paru miast oraz trochę zaciężnej jazdy rycerskiej. Ta zostać musiał bo gdyby uciekli nikt więcej by ich nie najął. Król widząc ucieczkę swych wojsk podjął jedną decyzję. Zostanie z resztą i zaatakuje wroga, była to jego własna suwerenna decyzja być może jedyna w trakcie całego rządzenia. Sam wdział piękną zbroję i ustawił swą jazdę w trzy groty. Gdy na horyzoncie pojawił się wróg dał sygnał do szarży. I ruszyli aż ziemia drżała do ataku, choć wiedzieli że to co robią skończy się ich przegraną i być może śmiercią. Ale oni chcieli umrzeć wraz ze swymi ideałami, oni wybrali tę brzydszą pannę.
Naprzeciwko wśród równych czworoboków piechota zaczęła rozwijać się w szyk bojowy. Powoli i uważnie. Hugo Kasteller, syn miejskiego kupca zajął swoje miejsce w szyku. Był rusznikarzem, ustawiał nabitą bombardę, celując w żałośnie małą szarże wroga. Jego pomocnik, wbił pod działo drewniany klin unosząc lufę w górę. Hugo uważnie celując w pierwszy, największy grot rycerstwa, objął rękoma leże bombardy przesunął ją na lewo. Spojrzał nanosząc ostatnie poprawki. Długa, żelazna lufa znajdowała się na linii prostej z masą galopującego żelaza. Wziął do ręki wolno tlący się lont. Dopiero teraz przyjrzał się uważnie wrogowi. Ujrzał jak żałosne są jego siły. "Czy oni zwariowali? Przecież nie mają szans. To samobójstwo. Sami pchają się nam pod lufy. Jak barany na rzeź" pomyślał. Nachylił się nad bombardą, przygotowując się do odpalenia działa. Lont znajdował się kilka centymetrów nad prochem. Hugo czekał na rozkaz. Ziemia drżała w rytm galopu.
Rycerze pędzili, pędzili cwałem wprost w czarne gęby armat i hakownic. Pędzili wpatrzeni nie we wroga. Ich wzrok spoczywał gdzie indziej. Wielkie, łopoczące chorągwie, pamiętające sławetne bitwy, wielkie wojny. Pędzili tak jak pędzili im pokrewni przez wiele wieków. Pędzili jak pędzić nie miano przez wiele następnych stuleci. Pędzili tak gdyż chcieli tak pędzić.
Wszystkie trzy groty zjechały na równinę. Słońce rozbłysło w ich zbrojach i ekwipunku. Na dany znak, rycerze pochylili kopie i oparli je na tarczach. Jechali we wzorowym porządku, żaden jeździec nie odpadł od szarży, każdy doskonale powodował koniem.
Gdy tak jechali Johannes usłyszał jak tętent kopyt wzmaga się stukrotnie, jak grają trąby i łopoczą chorągwie. Spojrzał w bok i zobaczył zastępy rycerstwa z dawnych, zapomnianych lat. Zobaczył swego ojca Petrlinna herbu Sas i dziada Korwina herbu Sas, widział Macieja von Bredek, widział Edgara herbu Gryf i wielu wielu innych. Usłyszał też ich okrzyki w które brutalnie wdarły się szczęknięcia cięciwy, wybuchy prochu i świst pocisków.


Robert Dudziński
Wrocław 2005


KOMENTARZE:

Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


2005-10-13 21:14    IP: brak danych


Aż dziw, że brak komentarzy.
Co do "Rozdroży" jest to opowiadanie niewątpliwie dobre, zachwycające mimo prostego, znanego nam z dawien dawna scenariusza bez żadnych innowacji. Ezop ukazał tutaj swój talent do snucia opowieści - prosto, ale przemawiająco. To właśnie jest urok tego opowiadania - piękne wydanie tego, co już znamy, nie pozbawione jednak własnych, barwnych dodatków. Warte przeczytania.
Ach, ile czerwieni jeszcze mi przed oczyma staje, gdy wspominam ten tekst...trzeba Wam wiedzieć, Goście mili, że Ezopa Ramirez i ja wręcz siłą musieliśmy zmusić, by wreszcie przejął się językiem. Bo zawalił go zupełnie, a dopiero później (z licznymi radami) zdał poprawkę. Ciekawość, kiedy napisze następny tekst i ukaże w nim, że zależy mu na jego największym atucie - snuciu opowieści (do czego przecież trzeba dobrać odpowiednie słowa)?
Moja ocena obecnej wersji: 7/10

--
Dreafus



2006-07-18 20:40    IP: brak danych


Dla mnie bomba- poruszająca gra uczuć i ciekawe przemyślenia-oby tak dalej :)
--
~Silva


2007-11-22 16:50    IP: 83.4.122.168


Bardzo dobre opowiadanie.Dużo akcji,bardzo spontaniczne i zaskakujące.
--
~Insiwa


2007-11-22 16:50    IP: 83.4.122.168


Bardzo dobre opowiadanie.Dużo akcji,bardzo spontaniczne i zaskakujące.
--
~Insiwa


2008-04-21 17:44    IP: 84.40.201.103


NUDA I JESZCZE RAZ NUDA I KTO TO CZYTA TAKIE COS TERAZ WSZYSCY OGLADAJA OBRAZKI ANIE CZYTAJA .JAK KTOS TEGO NIE POP[IERA TO PISZCIE 3424186
--
~BADYLEK24


DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 1*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 3.147.103.202