Wróc do menu: opowiadanieHybrydy
Bitwa trwała. Na rozległej równinie świstały kule, na prawym skraju ustawiła się wreszcie w kwadrat piechota z emblematami księcia Filipa II. Chyba mieli tam nawet kartaczownice Gatlinga na trójnogu. Tymczasem szarżowała na nich kawaleria Zakonu św. Hipolita. Ci fanatyczni wojownicy znani są z odrzucania wszelkich nowinek technicznych i wielkiego fanatyzmu w kwestii religii i magii. W ich szeregach zawsze znajduje się kilku telepatów utrzymujących stan uniesienia wśród koni i ludzi, w który ci wprawiali się wcześniej przy pomocy jakiś liści, które palili lub żuli. Teraz dysponowali sporą przewagą nad piechotą Filipa, było ich z czterystu na dwustu piechociarzy. Na przeciwnym skraju polany pod lasem po raz kolejny dwa plutony rakietowe powstrzymały natarcie czterech parowych, mechów bojowych. Mech cofały się pod huraganowym ogniem rakiet, chwiejąc się na potężnych nogach, z kominów zamontowanych na plecach wydobywały się kłęby dymu i pary. Pluły przy tym na wszystkie strony kulami z podwieszonych do górnych manipulatorów kartaczownic Gatlinga i własnych rakietnic. Wysiłki działonowych szły na marne, bowiem rakietnicy byli zbyt dobrze okopani, a piloci nie chcieli podejść bliżej.
Collin obserwował to wszystko ze szczytu wzgórza, leżąc płasko na ziemi. Leżeli tu już dobrych kilka godzin. Obok niego spoczywała kobieta, nazywała się Meric, a trochę dalej brodaty telekinetyk, na którego wszyscy wołali Thor. Leżenie kilka godzin bez ruchu sprzyjało rozmyślaniom, więc Collin mimowolnie analizował wydarzenia, które doprowadził go tutaj. Trzy dni temu dostał prostą propozycję, mianowicie wraz z dwoma innymi podobnymi trochę do niego w kwestii zawodu, to jest robili to, za co im zapłacili, ma eskortować jakiegoś zamożnego barona do wsi o nazwie Korzeń. Propozycja nie była dziwna zwarzywszy na to, że w okolicy trwała wojna tłukli się ze sobą jak zwykle: Sojusz Guijńaski z państwami Paktu Lutenckiego. Dziwne było to że baron kazał nazywać się baronem i nie podał żadnych innych danych. Było wiadomo, że jego sługa nazywał się Igor. Wszystko jednak szło powoli gdyż baron zabrał ze sobą cały wóz jakiś klamotów, było tam chyba nawet coś żywego. Teraz baron znajdował się po drugiej stronie pagórka przy swym wozie wraz ze sługą, który wyglądał jak z klasycznej książki grozy: szkaradny i garbaty. Czasami zdawało się Collinowi się, że owy sługa dziwnie mu się przygląda. Chyba nawet próbował z nimi porozmawiać, gdy jego pan był daleko. Wszystko to jednak tylko domysły i przeczucia Collina.
-Leżymy tu już tak i nic z tego nie wynika.- powiedział wreszcie Collin poprawiając kaburę rewolweru przypiętą do uda. - Nie dałoby się jakoś obejść tego pola bitwy?
-Owszem, ale lasem a tam już wóz nie wiedzie. A wiesz jak nasz narcystyczny baronek uważa na tę cholerną "kolaskę". - odparła Meric.
-Pewno wiezie tam najlepsze suknie.- rzucił śmiejąc się rubasznie Thor.- Ludziska z jego okolic mówią, że to jakiś dziwny gość, zamknął się podobno w tym swoim zamku. Jakieś dziwne transporty pociągiem do niego przyjeżdżały. To może i przebieranki lubił.
-Właśnie, ciekawe co on tam ma w tym wozie, że pociągiem wieźć nie chcę, tylko to za sobą ciągnie.
-Nie mógł być na Thor go tam telekinezą potraktować? Płachtę podwiać czy konie spłoszyć?
-Sprawdzałem jest zabezpieczony czymś, co pochłania energię psi. Ktoś o większych zdolnościach niż ja to może, ale tak to sami wiecie. - wzruszył ramionami Thor. Leżeli blisko aby się lepiej słyszeć. Harmider z dołu był ogłuszający, strzelały Springfieldy, szczekała kartaczownica, wybuchały granaty i rakiety.
-Takie cacko do wygłuszania sygnałów psi sporo kosztuje. Wiem, bo kiedyś zajmowałem się kradzieżami takich rzecz.- zauważył Collin.
-Dokładnie, nieźle się wykosztował na zabezpieczenia. Chyba jednak nie lubi przebieranek i nie wiezie tam ulubionej garsonki i jedwabnych pończoszek.
-Jasne to wysłał pociągiem. - dodał Thor.
Na dole bitwa dogorywała. Kawalerii zakonnej nie udało przełamać oporu piechoty, a mech przedarły się w końcu do pozycji plutonów rakietowych. Dwa z mechów urządzały tam właśnie krwawą łaźnie pozostałe dwa zmierzały z odsieczą słabnącej piechocie. Gdy doszli jazda nie miała szans, walczyła jeszcze trochę wzięta w kleszcze, po czym udało się części oddziału przebić i uciec. Pozostałe na polu wojsko pokręciło się jeszcze trochę, oparzyło rannych, po czym odeszli w siną dal.
Collin i pozostali wstali z ziemi, Meric podniosła swoją strzelbę. Było to prawdziwe długodystansowe cudo. Broń wykonano na zamówienie, kolba była pięknie wyprofilowana, cała broń jest doskonale wyważona. Nad lufą był aparat optyczny pozwalający lepiej celować, a na samej lufie wyryto runy magiczne zwiększające celność, siłę i maksymalny zasięg kuli. Collin wiedział, że taka strzelba kosztuje majątek i wolał nie pytać skąd Meric ją wzięła.
Gdy zeszli na dół barona ten podbiegł do nich i rozgorączkowany zaczął pytać
-Czy tamta bitwa się już skończyła? Musimy jak najszybciej wyruszać.
-Dobra, dobra droga jest wolna można ruszać.-uspokoił go Thor, wyjmując ze swej wielkiej brody wyschnięte liście iźdźbła trawy.
Po tych zapewnieniach trójka obstawy wskoczyła na konie, a baron wraz z Igorem zasiedli na koźle swego wozu. Ruszyli sporą drogą, pokrytą piaskiem. Była wczesna jesień dzień był jeszcze ciepły i nie padało. Wkrótce wjechali do lasu. Tam mijali najprzeróżniejsze rzeczy typowe dla krajobrazu wojennego. Było sporo wisielców pewnie za dezercje, byli rozstrzelani, byli wreszcie porąbani i posiekani bronią białą to zapewne zrobili maruderzy. Wszystkie trupy był bez wyjątku ograbione.
-Wiadomo - powiedział przy którymś z takich widoków Merica- wojak dla ojcowizny, ojczyzny i religii walczy, ale ni to pannie nie popuści, ni to dziadkowi staremu a wszystko, bo jakieś kutasy na górze się nie dogadały.
-Nie jedną wojnę już widziałem, nie jednego żołnierza i nie jednego poszkodowanego. I powiem wam, że wszyscy zdychają tak samo generał czy szeregowy, pan szlachcic czy chłop.- powiedział Collin.
-Jak umrą to pół biedy ale jak któremuś rękę urwie, płuco przestrzeli czy kula mu w czaszce utknie.- nieoczekiwanie odezwał się baron.
-Toż temu nie ma jak inaczej zapobiegać niż wojen nie wywoływać. - stwierdził kategorycznym tonem Thor.
-Nie prawda, można by tak zwykłego człowiek ulepszyć żeby był o wiele mocniejszy i silniejszy. - odparł baron.
-Mówisz o zbroi wspomaganej, przecież ona jest zbyt droga by każdy się nią posługiwał. Mają ją tylko elity wojska.- powiedział Collin poprawiając swoje długie, opadające na ramiona, włosy.
-Nie mówię o tym. Chodzi mi raczej o eksperymenty z samym człowiekiem. Gdyby wmontować w klatkę piersiową żelazną płytę, albo podłączyć lunety do oczu. to daje ogromne możliwości. - powiedział baron a jego oczy lśniły jakimś chorobliwym blaskiem.
-Słyszałam już o czyś podobnym. Jakiś facet ubzdurał sobie że można by człowiekowi wszczepić dodatkową rękę albo trzecie oko. Nie pomyślał tylko, że przy jego "operacjach" ci ludzie też cierpią - powiedziała Merica.
-Nauka wymaga poświęceń - odparł zdecydowanie baron. - Ten człowiek chciał...
-Gówno chciał skurwysynu jeden! - wrzasnęła nagle Merica - Gnój jeden dzieci porywał i je więził żeby je ciąć żywcem na kawałki! Później dodawał im te "dodatki"! - po chwili milczenia dodała już ciszej: - Co gorsz niektóre przeżyły.
Po tym nagłym wybuchu złości, którego nikt się nie spodziewał po tej spokojnej, chłodnej i opanowanej kobiecie zapadła cisza. Collinowi znów się zdawało, że Igor dziwnie na nich patrzy. Po pół godzinie gdy zaczęli myśleć o miejscu na postój zza zakrętu wyjechał spory oddział kawalerii w barwach sahabskich. Musieli tu na nich czekać, bo nie słyszeli tupotu kopyt końskich. Konie były zresztą małe i lekkie gdyż była to lekka kawaleria. Każdy z kawalerzystów miał do siodła przytroczony karabin Winchestera, a przy boku kawaleryjską szablę. Dowódca w stopniu kapitana wraz z kilkoma ludźmi zaczął się do nich zbliżać.
-Choler, Merica to trochę za duże siły jak na zwykły patrol. - szepnął Collin.
-No właśnie wygląda to tak jak by na nas czekali. - odparła zapytana.
-A ten oficer wygląd na doświadczonego, a jest tak daleko od najcięższych walk. - poparł ich Thor.
Tymczasem kapitan podjechał do nich, Collin odruchowo wyprostował się i otrzepał kawaleryjską kurtkę, którą miał na sobie.
-A dokąd to państwo zmierzają w tak niespokojny czas? - zagaił oficer.
-Właśnie uciekamy przed owymi niespokojnymi czasami. - odparł Collin.
-I przed takim losem jaki spotkał tych tam. - Merica wskazał na rów z którego unosił się trupi zapach.
-To może ja z moim oddziałem w eskortę wezmę, w bezpieczne miejsce doprowadzę? - zapytał kapitan.
-Nie, nie my podziękujemy. - zaprotestował gwałtownie baron.
-No właśnie widzi pan damy sobie radę.- odezwała się Merica. Collinowi coraz mniej podobała się ta rozmowa i dziwna natarczywość oficera. Zmusił konia, aby cofnął się o kilka kroków i dyskretni rozpiął kaburę swego rewolweru. Igor siedzący na koźle wozu uczynił nieznaczny ruch w stronę ukrytej śrutówki.
-Jednak chyba będę zmuszony was eskortować. - powiedział kapitan, sięgając w stronę gwizdka. Uczynił to tak błyskawicznie że nikt nie zdążył zareagować, po chwili dał się słyszeć gwizd. Żołnierze zaczęli się do nich zbliżać stępa. Baron wrzasnął coś do sługi, ten wydobył spod kozła śrutówkę. Padł strzał. Trzech kawalerzystów z osłony oficera krzyknęło spadając z koni. Dwóch pozostałych sięgnęło po strzelby, oficer po rewolwer. Reszta oddziału przyśpieszyła jadąc w ich kierunku. Collin wydobył pistolet, odciągając kurek. Strzelił w twarz najbliższemu kawalerzyście, chyba sierżantowi. Sierżant spadł na ziemię wprost w kałuże z własnej krwi, mózgu i czaszki. Collin zobaczył jeszcze jak Meric załatwia drugiego eskortującego i jak kilka koni z czoła oddziału staję dęba wśród kurzawy z piasku i liści. Domyślił się ingerencji Thora. Wymierzył właśnie w kapitan gdy ten próbował opanować spłoszonego konia. Krzyknął jednocześnie: - Naprzód, przebijemy się! - Padły strzały od strony żołnierzy i Collin poczuł jak koń pada pod nim. Wsunął nogi ze strzemion i upadł tuż obok wśród świszczących na około kul. Nawierzchia wiejskiej drogi eksplodował piaskiem przy trafieniach. Zobaczył jak Thor pada na ziemię trzymając się za broczące krwią ramię. Meric zniknęła Collinowi z pola widzenia. Kapitan przywoływał do siebie resztę oddziału. Gdy kawalerzyści zaczęli ich okrążać Collin leżał w bezruchu bojąc się, że ciźle zinterpretują jego ruchy.
-Pojmać ich! - wydał rozkaz oficer. Kilku kawalerzystów zsiadło z koni, dwóch chwyciło Collina za ramiona i podniosło do góry, trzeci zabrał mu rewolwer. Po chwili wszyscy jeńcy stali w szeregu. Kapitan podszedł do wozu, zajrzał do środka i z zadowoloną miną odwrócił się do nich. - No to na was czekaliśmy, który to baron tudzież doktor von Shed.
Po chwili milczenia odezwał się baron: - Ja! O co chodzi?
-O to drogi baronie że pójdziesz z nami. Związać go i na konia, posadzić też kogoś na ten wóz. - odpowiedział zagajony.
-A co z resztą? - zapytał jakiś chorąży.
-Pozbyć się gdzieś po cichu. - odparł kapitan. Jakiś sierżant wskazał kilku ludzi z i cała kompania z wyjątkiem barona poszli pod lufami samopowtarzalnych Winchesterów. Skierowano ich w stronę skraju polany, na której się znajdowali. Żołnierze nie byli zbyt delikatni poszturchiwano ich i popychano. Ustawiono ich pod drzewami, kawalerzyści chwilowo przechrzczeni na pluton egzekucyjny ustawili się dziesięć metrów od nich.
-Macie może jakieś ostatnie życzenie? - zapytał szyderczo krzywiąc się sierżant.
-Tak żeby ci jaja odrosły eunuchu jeden! - odpowiedziała mu Merica. Uśmiech szybko spłynął z twarzy sierżanta. Podniósł już rękę dla dnia sygnału podwładnym, gdy wtem jego głowa eksplodowała zamieniając się w bezkształtną masę, upadł na ziemię ryjąc ją obcasami jeździeckich butów. Po lesie przetoczyło się echo wystrzału, a spomiędzy drzew wyskoczył człowiek w zbroi wspomaganej, z wymalowanym na naramienniku znaku elitarnych wojsk frankońskich. W ręku trzymał potężną strzelbę. Z lasu wyskakiwali jemu podobni. Było ich trzech, najbliższy strzelał do pięciu żołnierzy z zamontowanego na rękawicy pistoletu. Kolejny doskoczył do pierwszego z brzegu kawalerzysty i cofnął rękę do uderzenia, dało się słyszeć chrobot wspomagający kół zębatych i sprężyn. Uderzenie było potężne, kawalerzysta poczuł najpierw tępy ból a potem coś ciepłego spływającego mu po klatce piersiowej. Ze zdziwieniem popatrzył na zanurzoną w ciele żelazną. Chyba wyszła z tyłu. Od strony oddziału słychać było strzały i makabryczne wrzaski. Collin dojrzał, że tam też wpadli ludzie w zbrojach wspomaganych z najprzeróżniejszą bronią. Widział jednego z elektrycznym rapierem wydzielającym wyładowania elektryczne, te wyładowania najwyraźniej spłoszył konie zaprzężone do wozu. Po pięciu minutach było po wszystkim, cały liczny oddział kawalerii został wycięty w pień przez może dwunastu żołnierzy. "Co tu się dziej" pomyślał Collin. "Skąd na tym zadupiu wzięło się tylu elitarnych żołnierzy?". Gdy podszedł do pola bitwy przeżył jednak jeszcze większe zaskoczenie. Dowódca oddziału, który ich uratował podszedł bezpośrednio do barona "von Sheda jak się okazało" pomyślał Collin.
-Czy to pan jest baron von Shed? - zapytał dowódca z dystynkcjami porucznika.
-Tak to ja, a pan? - odparł zapytany.
-Porucznik Eklefier, dowódca oddziału "Płomień". Mieliśmy na pana czekać w Korzeniu.
-Zgadza się więc co tu robicie? - powiedział baron.
-Dostaliśmy rano raport o czekającym na pańskiej drodze wrogiej jednostce. Zdaje się że przybyliśmy w samą porę?
-Doskonale. - odparł von Shed poprawiając poły surduta.
-Chwileczkę co tu się dzieje? - zapytał opatrzony już prze Mericę Thor.
-Też chciałbym to wiedzieć. - poparł go Collin, podnosząc z ziemi swój porzucony rewolwer.
-Czy to jest pańska dotychczasowa eskorta? - zapytał barona porucznik Eklefier.
-Tak, mieli mnie odstawić do Korzenia i odjechać zanim by was zobaczyli.
-W takim razie muszą iść z nami, na miejscu zdecydują co z nimi. - powiedział dowódca.
-Chwila, czy tu przypadkiem nie próbuje się decydować o naszych losach bez naszego zdania? - zapytał Collin wkurzony postępowaniem pułkownika.
-Właśnie nic o nas bez nas. - poparł go Thor.
-To nie ma żadnego znaczenia. Pojedziecie z nami czy tego chcecie czy nie. Ale jeśli macie ochotę się od nas odłączyć to proszę. - oficer zatoczył opancerzoną ręką szeroki łuk wskazując na swoich uwalanych cudzą krwią ludzi. - Możecie próbować.
-On ma rację. - powiedział Meric zniżając głos do szeptu.
-Pojedźmy teraz z nimi a potem zobaczymy. - poparł ją ściszając głos Collin. Potem głośno dodał: - zgoda pojedziemy z wami, ale zabito nam przed chwilą konie.
-Nie ma sprawy, dobierzcie sobie któreś z kawaleryjskich. - odrzekł porucznik.
Collin wybrał sobie gniadą klacz o siodle najmniej umorusanym krwią. Tymczasem pozostała dwójka także dobrała sobie konie, a oddział "Płomień" ustawił się w szyku marszowym. Ruszyli. "Coś mi tu się bardzo nie podoba. Możemy przez to mieć kłopoty" pomyślał Collin patrząc na pancerze osłaniające plecy Franków.
* * *
-Wiedziałem, że z tego będą kłopoty, wiedziałem. - powiedział Collin tępo wpatrując się w wilgotną, kamienną ścianę.
-Każdy wiedział i co z tego? - zapytała Merica. Znajdowali się w małej, wilgotnej celi, zbudowanej w nowej siedzibie barona von Sheda. Okazało się że baron pracuje nad ważnym projektem naukowym dla państwa frankońskiego. Tę siedzibę dostał baron od wywiadu tegoż państwa. A oni dowiedzieli się tego już później, gdy Merica podsłuchała rozmowę barona z jakimś dziwnym człowiekiem, który przybył do niego. Gdy zaś wywiadowcy dowiedzieli się o ich wiedzy doszli do wniosku, że cała trójka przyda się do eksperymentów. Tak właśnie trafili do zimnej celi do której co jakiś dobiegały wrzaski i krzyki. Na podłodze celi znajdowały się brunatno-czerwone plamy, które dziwnie przypominały krew. Sama cela była na planie kwadratu ściany miały po cztery metry. Znajdowały się w niej cztery prycze, z których trzy były zajęte przez nich. Nie było tu okien, więc nie mogli określić ile już tu siedzą.
Jedynymźródłem światła były małe okienka w drzwiach wpuszczające do środka trochę elektrycznego światła.
-Nawet nie wiemy gdzie jesteśmy. - stwierdził Thor.
-I co będą z nami robić. Cholera wie czym ten baron się zajmuje. - dodał Collin. - Zobacz na to. - wymownie wskazał na plamy na podłodze. Merica otworzyła już usta, aby coś powiedzieć, gdy usłyszeli głosy i odgłosy kroków na korytarzu. Po chwili w zamku stalowych drzwi celi zachrobotał klucz. Drzwi otwarły się ze skrzypieniem, w progu w świetle elektrycznego oświetlenia korytarza ujrzeli dwóch strażników w czerwonobiałych uniformach podtrzymujący skrajnie wyczerpanego człowieka.
-Przyprowadziliśmy wam towarzysza. - powiedział jeden strażnik, po czym wepchnięto mężczyznę na środek celi. Gdy tylko drzwi zamknęły się cała trójka podeszła do nowego więźnia. Człowiek wyglądał makabrycznie miał odciętą lewą rękę i usunięte prawe oko. Całą twarz znaczyło mnóstwo blizn starych i świeżych. Przez prawa rękę przebiegało sporo szwów. To co zwracało uwagę to nadzwyczajna czystość więźnia i staranność, z jaką go opatrzono. Teraz był nieprzytomny.
-Połóżmy go na pryczę - zaproponował Collin. Podnieśli go i przełożyli na pryczę.
-Może on nam wyjaśni, co tu się dzieje. - zastanawiał się Thor.
-Trzeba poczekać aż się ocknie.
* * *
Nowy współtowarzysz celi obudził się po około godzinie. Zaraz poprosił o wodę, której na szczęście mieli pod dostatkiem gdyż w rogu celi znajdował się kran. Woda z niego płynąca smakowała obrzydliwie i miała metaliczny posmak, ale lepsze to niż nic. Gdy tylko mężczyzna dostał kubek z wodą chciwie przytknął go do ust. Cała trójka niecierpliwie czekał aż nowy towarzysz zaspokoi pragnienie. Jak tylko to nastąpiło zasypali go lawiną pytań oto gdzie się znajdują, co tu się dzieje i czy można stąd uciec. Nie martwili się czy to przypadkiem nie "wtyczka" mająca ich wybadać. Było im już wszystko jedno.
-Spokojnie, zaraz wszystko opowiem. - rzekł nagabywany - Nazywam się Eryk Lockfield i do niedawna byłem oficerem piechoty frankońskiej Pewnego dnia odmówiłem wykonania rozkazu rozstrzelania całej wsi łącznie z kobietami i dziećmi za udzielenie pomocy saksońskim powstańcom. Kazano mi przyjechać do mojej komendantury, spodziewałem się sądu polowego. Tymczasem jakiś zmyślny gość uznał, że przydam się pionowi wynalazczości do eksperymentów. Pojmali mnie i przywieźli do tej posiadłości. Nie wiem gdzie jesteśmy. - zastrzegł uprzedzając ewentualne pytania. - Kilka dni temu wzięli mnie do jakiegoś laboratorium. Ten cholerny baron powiedział mi że musi mi usunąć niektóre części ciała, aby w ich miejsce wmontować implatny. Rezultat widzicie. - tu zamilkł wpatrując się we własne okaleczenia. - Czasami wydaje mi się, że wciąż mam tę rękę, normalnie ja czuje nawet mnie boli. W każdym razie po operacji przebywałem w czymś w rodzaju szpitala, nieźle tam się mną zajęli opatrzyli porządnie rany, karmili dobrze. Było tam więcej takich jak ja, przygotowanych do "przeszczepu". Widziałem też jednego już po, miał mechaniczną rękę napędzaną miniaturowym silnikiem parowym. Wyobrażacie sobie? Po nocach wył żeby mu to usunąć po go boli i parzy, że jest ciężkie i tak dalej. - tu zakończył opowieść i napił się z cynowego kubka wody.
-Więc to ten projekt, tak ważny dla naszego barona - stwierdziła Meric.
-I dla rządu frankońskiego. - dodał Collin.
-Trzeba stąd uciekać - rzekł Thor.
-Nie ma szans, trochę się rozejrzałem. Wszędzie są straże wewnątrz i na zewnątrz. Przez okno w szpitalu widziałem dwa androidy parowe. Wiecie te mające w słojach ludzkie mózgi, dzięki czemu mogą funkcjonować - powiedział Eryk.
-Tak słyszałem o czymś takim kilka lat temu. - rzekł głęboko zamyślony Collin.
-Pewnie mechaniczne zabawki można było konstruować już dawno, ale teraz znaleźli sposób na to, aby także myślały - stwierdziła Meric. - Słuchaj no Thor nie mógłbyś wykorzystać w ucieczce telekinezy?
-Sprawdzałem, w jakiś sposób wygłuszają moje zdolności. Albo mają tu przedmioty wygłuszające albo kogoś ze zdolnościami wygłuszającymi. - odparł zapytany.
-Nie wiem jak wy, ale ja się jeszcze prześpię - powiedział Eryk.
-Dobra myśl takie sprawy najlepiej przespać. - poparł go Thor sadowiąc się na pryczy. - Chyba zbliża się posiłek - dodał słysząc kroki na korytarzu. Miał rację po chwili otworzyła się klapa w drzwiach i przez nią wsunięto cztery porcje chleba, wody i jakiejś mętnej cieczy zwanej tu zupą.
* * *
Przez następne kilka dni ich sytuacja ni zmieniła się. Eryk wciąż przebywał z nimi i korzystając z okazji opowiadał im o wszystkim co mogłoby im pomóc w ucieczce. Jednak pewnego razu, gdy spożyli już kolejny posiłek, usłyszeli zbliżające się kroki. Nie było to dziwne gdyż strażnicy często chodzili do innych cel, jedna tym razem kroki ucichły przed ich drzwiami a po usłyszeli chrobot odsuwanej zasuwy i przesuwającego się w zamku klucza. Eryk zamarł:
-Nie wezmą mnie te gnoje żywcem. Nie zrobią ze mnie jakiejś cholernej hybrydy. - powiedział cofając się w głąb pryczy. Gdy drzwi zaskrzypiały tak zaparł się o ścianę jakby chciał za nią zniknąć. Metalowa płyt drzwi uchyliła się lekko tak aby zmieściła się w nich osoba otwierająca. Po chwili do środka wślizgnęła się groteskowa postać cała przykryta brązową opończą. Cała była jakoś dziwnie pokrzywiona i powyginana ponadto bardzo niska. Osoba ta szybko zamknęła za sobą drzwi do celi i zsunęła ukrywający twarz kaptur. W mętny elektrycznym świetle wpadającym przez świetliki w drzwiach zobaczyli oszpeconą licznym bliznami twarz z nieraz chyba złamanym nosem i rzadkimi włosami na głowie.
-Igor? Co ty tu robisz? - po chwili milczenia z ust Collina padło pytanie, które chcieli zadać wszyscy w celi.
-Ciszej bądźcie! - powiedział Igor. Collin uświadomił sobie, że po raz pierwszy słyszy jego głos, choć spędził z nim prawie tydzień. - Przyszedłem was uwolnić.
-Po co przyszedłeś? - Collin znów wyprzedził wszystkich.
-Uwolnić was. Wiem że to może trochę dziwnie brzmi...
-I myślisz że co ot tak sobie pójdziemy za tobą - przerwała mu Meric.
-Nie i właśnie dlatego chcę wam wytłumaczyć.- odpowiedział sługa. - Dlatego proszę was abyście dali mi opowiedzieć i wytłumaczyć się. Muszę się streszczać abyśmy zdążyli jeszcze uciec. Więc wiedzcie, że owszem służę baronowi, ale tylko i wyłącznie z przymusu. Nie znam moich rodziców i nie wiem jak trafiłem do von Sheda. Wiem tylko, że nie zawsze tak wyglądałem to efekt niezbyt udanego eksperymentu barona. Zdaje się że chciał stworzyć człowieka odpornego na upadki z wysokości. Próba się nieudała i stąd moje kalectwo i mój wygląd. Von Shed zatrzymał mnie jednak przy sobie myśląc, że uczyni ze mnie doskonałego sługę do swych innych chorych eksperymentów. Służę mu teraz ale skrycie nienawidzę go za to co mi zrobił.
-To dlaczego od niego nie odejdziesz, nie uciekniesz ? - zapytał Thor.
-A dokąd z takim wyglądem, kto mnie przyjmie i gdzie? Jego nienawidzę ale przynajmniej mam co jeść i gdzie spać. - odpowiedział zapytany.
-Doba, ale o my mamy z tym wspólnego? - zapytała Meric.
-Od kiedy was zobaczyłem wiązałem z wami pewne nadzieję. Teraz gdy mogę wam pomóc wiąże nadzieje z tym, że wy również mi pomożecie.
-Ale jak ?
-Wiem że zazwyczaj włóczycie się w różne imając się różnych zajęć. Miałem nadzieję że będę mógł ruszyć z wami. Przy baronie nauczyłem się nie jednego, znam się medycynie, biologii i mechanice. Ponadto pacjenci bywali czasem agresywni umiem więc walczyć - popatrzył na nich z nadzieją. - No to jak będzie?
-Zaręczam że zrobiłabym znacznie więcej żeby się stąd wydostać. - powiedziała z uśmiechem Merica. Wizja wydostania się z więzienia wszystkich ucieszyła. - Dałabym nawet temu paskudnemu baronowi.
-A mi? - zapytał z nadzieją w głosie Collin.
-Dość jeszcze się stąd nie wydostaliśmy. -przerwał im Thor.- Masz jakiś plan? - zwrócił się do Igora.
-Mam tutaj - powiedział wskazując na zawiniątko które trzymał po pachą - dwa mundury strażników, trzeci z was będzie udawał wleczonego więźnia.
-A ja? - zapytał ze swojej pryczy Eryk.
-No właśnie bez niego nie pójdziemy. - poparł go Collin.
-O nim nic nie wiedziałem a te dwa uniformy to wszystko co udało mi się zdobyć. Jeden z was może założyć to - powiedział wskazując na opończę. - Tak często chodzą ubrane hybrydy barona, które nie chcą się pokazywać światu. Sprawdźcie, na kogo pasują mundury. - rzekł rzucając im tobołek.
Wkrótce okazało się że stroje strażników pasują na Collina i Mericę: - Nie ma problemu służą tu też kobiety. - skomentował to Igor. Zdecydowali, że w opończę przebierz się Thor a wlec jako więźnia będą Eryka.
-Jak się wydostaniemy z budynku? Podobno jest dobrze strzeżony.
-Tak i nawet ja nie mogę wyjść poza najdalsze straże - odparł Igor. - Ale znam miejsce w gabinecie barona, przez które można się wydostać. To ma być ostateczna droga ucieczki w razie ataku i teoretycznie nie powinien o niej słyszeć nikt oprócz barona szefa ochrony tej posiadłości. Zobaczyłem je jednak na fragmencie planu budynku, który wystawał z teczki na biurku barona. Sprawdziłem można bez problemu wyjść nie ma tam straży.
-No to chodźmy. - stwierdził Collin.
Igor nasłuchiwał chwilę przy drzwiach, po czym powoli je otworzył i dał im znak, aby szli za nim. Wyszli na zalany białym, elektrycznym światłem korytarz. Ruszyli w prawą stronę mijając kilka drzwi identycznych do tych z ich celi. Zza niektórych dochodziły jakieś dziwne odgłosy. No ścianach biegły grube przewody doprowadzające prąd do lamp elektrycznych. Dało się wyczuć wibracje pracujących gdzieś w budynku maszyn.
Ich pochód otwierał Igor za nim szli Collin i Merica podtrzymując Eryka a na końcu szedł zakryty opończą Thor. Wkrótce doszli do schodów prowadzących w górę. Stał przy nich strażnik. Przepuścił ich bez słowa. Szli dalej pnąc się w górę po schodach, nadal wszystko oświetlała elektryka. Po przejściu może stu schodów znaleźli się w kolejnym korytarzu tym razem znacznie bardziej przestronnym, ten miał już okna. Przez brudne szyby widać było jakieś dziwne instalacje i budynki. Były chyba dwa kominy i coś, co wyglądało na bocznicę kolejową. Po całym podwórzu kręciło się mnóstwo ludzi przenoszących jakieś paczki, były tam także, jak poinformował ich Igor, kilka bardziej udanych hybryd barona przystosowanych do przenoszenia ciężarów.
-Matko gdzie myśmy trafili? - wyszeptała Meric.
Szli dalej, albo na zewnątrz było tak ciemno albo brudne szyby wpuszczały tak mało światła w każdym razie lampy elektryczne paliły się. Pokonali kilka różnych korytarzy, trafiali do dziwnych pokoi i pieli się po różnych schodach. Mijali strażników pełniących warty i zmierzających w różne strony. Wszystkie miejsca wyglądały podobnie: zimne i puste ściany, przewody elektryczne, lampy i gdzieniegdzie jakieś przełącznik. Minęli też kilka zapomnianych ozdób. Kilka obrazów, rzeźba i draperia. Po pół godzinie wędrówki przystanęli na środku szerokiego korytarz, jakich mijali wiele.
-Do gabinetu już niedaleko. Nie powinno tam być już barona. - powiedział do nich Igor. - Mogą tylko być straże, ale powiemy, że to osobnik do badań w prywatnym laboratorium.
W tym momencie zza rogu wyszedł człowiek nie noszący uniformu strażnika. Na głowie miał zaś dziwaczną metalową puszkę, która była przyśrubowana do czaszki. Mężczyzna zataczał się przy każdym kroku wydając przy tym chlupot.
-Kto to jest? - zapytał szeptem Collin.
-To jedna z hybryd barona. Dodał mu elementy innych mózgów, ma kłopoty z koordynacją ruchową, ale ma diabelnie dobrą pamięć. Ten chlupot to płyn, w którym trzyma się mózgi. Ta puszka była potrzebna, bo powiększony mózg nie mieścił się w czaszce. Nazywa się Melchior.
W tym momencie Melchior zaczął się do nich zbliżać.
-Hej Igor, co tam znowu prowadzisz? Następnego kandydata na dziwadło? - zapytał i gdy popatrzył na twarze Collina i Merici. - Co to ma być? Nie znam tych strażników a ja pamiętam wszystkich! - i zanim ktoś zdążył cokolwiek powiedzieć te wrzasnął: - Alarm!! Obcy w budynku!! - wrzasnąwszy to minął ich i ruszył w głąb korytarza.
-Łapcie go! - syknął Igor. Thor rzucił się na Melchiora, ten dziwnie drygnął i ratując się przed upadkiem złapał się za skraj opończy, ściągając ją z Thora.
-Co tu się dzieje?!- krzyknął wybiegający zza rogu strażnik.
-Intruzi!! - krzyknął Melchior.
Strażnik zrozumiał wszystko błyskawicznie. Rzucił się w stronę przełącznika na ścianie z napisem "Alarm". Collin instynktownie wyszarpał z kabury przy pasie rewolwer, który dał mu Igor. Strzelił raz trafiając strażnika w biodro. Siła kuli obróciła go o 180 stopni, odpychając od przełącznika. Collin poprawił się strzelając mu prosto w pierś. Strażnik upadł na podłogę podrygując pośmiertnie.
-Chodźmy stąd szybko zanim ktoś przybiegnie zaalarmowany strzałami. - powiedział Igor. Thor w tym czasie zabrał broń zabitemu strażnikowi i zdzielił Melchiora w kark. Ten stracił przytomność. Ruszyli biegiem po schodach za Igorem. Przed dużymi dębowymi drzwiami stało dwóch wartowników.
-Co to były za strzały na dole, i co wy tu w ogóle robicie? - zapytał jeden z nich. W tym momencie Igor zdzielił go solidną pałą w łeb, drugiego zdjęli jednocześnie Collin i Merica strzelając mu z bliska w brzuch. Obaj wartownicy wylądowali na podłodze. Tymczasem włączyło się jakieś mechaniczne wycie.
-To syrena alarmowa, musimy się pośpieszyć! - krzyknął Igor otwierając drzwi. Wszyscy wpadli do środka, Thor wbiegł ostatni zatrzasnął drzwi i zasunął skobel.
-Gdzie to wyjście? - zapytał Eryk.
-Tutaj - Igor wskazał jeden z rogów obszernego gabinetu, w którym się znaleźli. Było to obszerne, okrągłe pomieszczenie. Na środku stało biurko przy nim dwa krzesła. Pod ścianami stały półki zawalone bądź to książkami bądź to słojami z dziwną zawartością.
-Ktoś tu biegnie - krzyknął Collin z uchem przytkniętym do drzwi. - Pośpieszcie się! - przynaglił ich.
Igor podszedł do rogu, pchnął jakąś deską, która obróciła się dookoła własnej osi. Wsadził rękę we wnękę i chwile tam czegoś szukał. Nagle jego twarz stężała.
-Co jest? - zapytała Merica.
-Zmienili mechanizm otwierania. Przebudowali. - odparł Igor. - Nie wiem gdzie to się teraz otwiera.
-No to trzeba poszukać. - oznajmił Thor, po tych słowach przystąpił do plądrowania gabinetu. Zwalał książki z półek, popychał ściany. Pozostali przyłączyli się do tego. Wtedy ktoś zaczął łomotać do drzwi.
-Spokojnie to drzwi wzmocnione blachą pancerną. Tak łatwo nie przejdą. - rzekł Igor rozbijając słoje w poszukiwaniu zbawczego mechanizmu. Collin podbiegł do biurka, zwalił wszystko z blatu, pootwierał szuflady. Nic, wtedy spojrzał pod biurko. I zobaczył coś w rodzaju przycisku. Zamknął oczy modląc się po cichu i nacisną go. Pośród ogólnego harmideru usłyszał ciche pyknięcie. Kawałek ściany uchylił się odrobinę.
-Jest znalazłeś! - zapiszczała Merica.
-Biegiem! - krzyknął Igor, z niepokojem patrząc na drzwi uginające się pod naporem z zewnątrz. Ruszyli na łeb na szyję w dół małymi schodkami, później przebiegli nisko sklepionym korytarzem. Igor jako pierwszy dopadł drabinki i wspiął się na nią otwierając klapę w suficie. Po chwili wszyscy wydostali się na powierzchnię, byli sto metrów od posiadłości.
-Naprzód!
Ruszyli biegiem przez puste pole w kierunku zbawczego lasu. Gdy do drzew brakowało im może dwieście metrów odezwały się strzały. Collin tylko kątem oka ujrzał jak Igor otrzymuje dwa lub trzy strzały w plecy i pada na ziemię. Chwilę później wpadła do lasu.
* * *
W oddalonej o dwieście kilometrów od tajemniczej posiadłości nabytej przez rząd wsi. Czwórka ludzi piła na umór zachowując się jak na stypie. Nikt ani karczmarz ani jego żona ani posługaczka ani nikt we wsi nie wiedział, dlaczego. Raz tylko chłopiec stajenny usłyszał jak wznoszą toast "za tego, który chciał być wolny". Ale nikomu we wsi to nic nie mówiło.
Robert Dudziński
Wrocław 2005
KOMENTARZE:
Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.
2006-07-18 19:09 IP: brak danychporywające i przyjemne do czytania--
~Silva
DODAJ KOMENTARZ