autor pracy:
Virgil


data zamieszczenia: 05-11-2009
inne prace autora:
    losowe inne prace z tej kategorii:
    Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
    podaj swój nick:
    Wróc do menu: opowiadanie

    Dług
    Opuściłem głowę i przesmyknąłem się pod niskim wejściem. Dopiero teraz, w świetle karczemnych świec, dostrzegłem tony kurzu pokrywające mój strój. Strzepnąłem go starannie. Krasnoludowie, choć potrafią kamień i stal przemienić, w co tylko sobie zapragną to o panowaniu nad miotłą nie mają najmniejszego pojęcia. Z całym szacunkiem dla wspaniałej architektury Orzammaru, ale czystości tutaj raczej nie zaznasz.
    - Niech się pan tak nie krzywi, jesteśmy przecież pod ziemią ? tutaj porządku zwyczajnie nie da się upilnować. Radzę się przyzwyczaić, tak jak nasi dziadkowie przez te wszystkie wieki ? rzuciła barczysta krasnoludzka kobieta ? Co podać mości podróżniku? ? dodała.
    - Trochę kartofli i piwo ? wystękałem zmieszany. Poczułem się troszkę nieswojo, miałem przez chwilę wrażenie, że ta niepozorna dziewka potrafi czytać w myślach.
    - Wie pan, że kartofle u nas drogo stoją?
    - Wiem, wiem, niech będą.
    Skierowałem się do szynkwasu, przy którym stał karczmarz, porozmawiałem z nim chwilę, nie udzielił mi wprawdzie odpowiedzi na większość interesujących mnie pytań, ale chociaż zaoferował nocleg, z czego bez zastanowienia skorzystałem.
    Gospoda była niemalże w całości zapełniona: trudno było znaleźć wolny stolik. Nie miałem ochoty na niczyje towarzystwo, ale siłą rzeczy musiałem dosiąść się do innych gości. Wypadło na grupkę trzech obcych, którzy siedzieli najbliżej. Spytałem się czy można posilić się przy ich stole, odkiwnęli twierdząco. Z czystej uprzejmości, co było wyraźnie widać, starali się nawiązać rozmowę, na ogólne, niezbyt sprecyzowane tematy. Również z uprzejmości, bez większego entuzjazmu, odpowiadałem. Większość czasu i tak spędzili na szeptaniu między sobą. Była to blond włosa kobieta, rudy jak cegła krasnolud oraz przerośnięty qunari. O czym mówili? Dokładnie nie wiem, ale wszystko wskazywało na to, że było to coś, co nie chcieli, aby wypłynęło gdziekolwiek na zewnątrz i trafiło do niepowołanych uszu.
    Po skończonym posiłku udałem się na piętro karczmy gdzie czekał na mnie obiecany pokój. Zamykając drzwi dostrzegłem, iż trójka, którą wcześniej poznałem, wchodzi do jednego z sąsiednich pomieszczeń.

    Przeraźliwy wrzask wyrwał mnie ze snu. Wyglądało na to, że nie spałem zbyt długo ? za oknem ciągle panował mrok. Wyskoczyłem z łóżka i wybiegłem na korytarz, sąsiednie drzwi były otwarte na oścież ? to stamtąd, jak mniemam, dobiegł krzyk. Zajrzałem do środka. Na posadzce, w kałuży krwi, z twarzą do dołu, leżał krasnolud. Podszedłem ostrożnie i niepewnie obróciłem ciało. Był martwy, jego gardło zostało poderżnięte, a broda zaczerwieniła się od gęstej posoki. Światło księżyca padało wprost na twarz denata.
    - To Agrosh? Cholera, nawet nie wiedziałem, że tu jest. Cwaniak zrobiłby wszystko żeby tylko mi uciec, dałby się nawet zabić... Jak teraz odzyskam pieniądze, które był mi winien?
    Na dole oberży podniosło się larum, słychać było podekscytowane głosy i stopy kłapiące po drewnianej podłodze.
    - Cholera, muszę uciekać, nie wygląda to przecież dobrze ? klęczę nad martwym krasnoludem, sam w jego pokoju, co więcej: miałbym nawet motyw, aby go zabić! Może być problem się wytłumaczyć. Lepiej brać nogi za pas! ? pomyślałem.
    Podbiegłem do okna, otworzyłem je szybko i wyskoczyłem na dach budynku. W tym samym momencie dostrzegłem trzy postaci pośpiesznie oddalające się z karczmy: jedną niską ? bezapelacyjnie krasnolud, jedną przeogromnych rozmiarów i jedną o kobiecej posturze.
    - Przecież to bezwątpienia moi ?stołowi towarzysze?! Jakoś nerwowo opuszczają to miejsce i do tego w dość nietypowych okolicznościach. Wyraźnie muszą z całą tą sytuacją mieć coś wspólnego. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak podążyć ich śladem ? może coś się wyjaśni.

    Od dłuższego czasu mam zwyczaj, wraz z moim długoletnim przyjacielem ? Bevrenem, prowadzić pewne ?interesy? na obszarze królestwa Ferelden. Obracamy większymi kwotami pieniędzy, oferując między innymi pożyczki wszelakim ?potrzebującym?. Zazwyczaj bywa, iż każdy z nas daje po połowie pożyczanej kwoty ? tak było i tym razem. Naszym ostatnim klientem był nie kto inny, a sam Agrosh. Od samego początku nie byłem pewny tej umowy, krasnolud nie wydawał się ani pewny, ani tym bardziej godny zaufania. Bevren jednak usilnie przekonywał mnie abym się zgodził. Ostatecznie uległem, w końcu stary poczciwiec rzadko się dotychczas mylił? Agrosh nie wywiązał się jednak, czego się obawiałem, z kilku wyznaczonych terminów spłaty.

    Cały czas przemykałem po dachach domów i wysoko zawieszonych gzymsach. Choć już dawno porzuciłem złodziejski fach to pewne umiejętności ciągle potrafią być przydatne. Wysoko nad krasnoludzkimi głowami byłem bezpieczny od ich oczu, a tym bardziej rąk i nóg. Krasnolud, qunari i kobieta wyraźnie kierowali się w stronę Kurzowiska ? zakazanej strefy Orzammaru, stolicy nieprawości ukrytej w? innej stolicy. Tutaj właśnie miałem zamiar od jutrzejszego dnia rozpocząć szukać Agrosha i moich pieniędzy. Trójka poruszała się bardzo szybko, nie wyglądało to bynajmniej na ucieczkę. Kroczyli pośpiesznym krokiem, przemykając w cieniu, jakby zdeterminowani, z jednego punktu do drugiego, tak, aby za wszelką cenę osiągnąć swój cel.
    Grupka zatrzymała się pod jedną z szulerni Kurzowiska, gdzie przez chwilę rozmawiała z jakąś postacią, ta z kolei moment później odbiegła w przeciwnym kierunku. Bez większych ceregieli wtargnęli do środka. Co mnie zaskoczyło: było to dokładnie miejsce Agrosha ? tutaj pracował, tutaj prowadził interesy w imieniu właściciela ? Mazocha. Tutaj miałem zamiar uderzyć w pierwszej kolejności.

    Ześlizgnąłem się na dół, tak abym mógł obserwować przebieg wydarzeń przez okno. Po krótkiej, choć nerwowej, rozmowie kobieta wyciągnęła miecz, wymierzyła go w stronę rozmówcy, po czym dała znak współtowarzyszom. Qunari zawahał się, ale ostatecznie dobył i swojej broni. Rozpętało się piekło. Sam wielkolud na spółkę z rudowłosym krasnoludem wyrżnęli całą obstawę Mazocha, jego samego zostawiając na koniec. Głowa krasnoluda, tak jak wcześniej Agrosha, pokulała się po podłodze. Wszystko to wyglądało dość dziwnie: raz, że zginął sam dłużnik to teraz zaczynają mi wyżynać jego naturalne środowisko! Jak tak dalej pójdzie to nie zobaczę ani grosika! Wydobyłem swoje długie noże i bez większego zastanowienia wbiegłem do szulerni. Teraz dopiero dostrzegłem, iż kobieta sprawiająca wrażenie przywódczyni, nosi tarczę z symbolem gryfa ? znakiem Szarej Straży.
    - Hola, hola! ? stanowczym głosem starałem się ich zatrzymać, choć sam nie byłem tego do końca pewien. Zaczynałem powątpiewać w moje nieprzemyślane posunięcie.
    - O-ho-ho, przecież to nasz kumpel od kartofli! ? zarechotał krasnolud.
    - Co tu, do diaska, się wyrabia? Najpierw zarżnęliście Agrosha, a teraz Mazocha. Domagam się wyjaśnień!
    - Jaki hardy, nie ma co! ? zarechotała Szara Strażniczka ? Agrosh? Kto to u licha jest?
    - To jeden z ziomków Mazocha ? odpowiedział rudowłosy krasnolud.
    - Jest martwy? Nic mi o tym nie wiadomo, my do tego ręki nie przyłożyliśmy ? rzekła kobieta ? No chyba, że to któryś z tych tutaj ? wskazała na leżące wokół ciała.
    - Co cię szanowny panie tak ich los zmartwił? Czyżbyś był ich poplecznikiem? ? dodał qunari, kładąc dłoń na rękojeści morgenszternu, którego dopiero co zdążył włożyć za pas.
    - Co to, to nie. Miałem do nich małą sprawę, bynajmniej jej charakter nie wzbudzał we mnie jakichkolwiek odczuć przyjaźni czy nawet uprzejmości wobec tych? denatów.
    - No to problem rozwiązany: obaj nie żyją! ? wysyczała Strażniczka ? Teraz się odsuń, z łaski swojej!
    Stanąłem na drodze kobiety, przyłożyłem ostrze noża do jej karku.
    - Dobrze, ale kto teraz zwróci mi i mojemu wspólnikowi pieniądze?
    - Aha, to o złoto chodzi, jakżeby inaczej! ? parsknął śmiechem krasnolud.
    - Możesz przeszukać zaplecze szulerni ? droga wolna, ale dam ci jedną dobrą radę: nie rób tego, zaraz będzie tu straż miejska, tak jak się zresztą z jej przywódcą umawialiśmy.
    Sytuacja stawała się nieco nerwowa. Nie chciałem walczyć: to, że polegnę było pewne jak fakt, iż elfy nie powinny poza obcowiska nosa wytykać. Strażniczka też starała się uniknąć bezpośredniego starcia, nie wiem, z jakiego powodu, może z jakiejś pokrętnej moralności, wyraźnie nie chciała mnie pozostawiać w środku Kurzowiska, z ostrzem wbitym w trzewia. Temperatura zaczęła bardzo szybko rosnąć, głosy podnosiły się coraz bardziej a ręce coraz bardziej nerwowo wkraczały do działania. Po kilku sekundach przepychanki padłem twarzą na posadzkę. Chwilę przed tym zdążyłem zauważyć, iż krasnolud próbuje uderzyć mnie tępą stroną swego topora. Nie miałem szans zareagować?

    Nie mam pojęcia ile czasu minęło od momentu, kiedy oberwałem. Po otworzeniu oczu, poza bólem głowy, powitał mnie widok błękitnego nieba. Nie byłem już w Orzammarze ? to pewne, chyba, że jakiś dowcipny krasnolud wymalował sufit swojej chaty na niebiesko. Delikatnie ruszyłem dłonią, spodziewałem się, że będę związany (zresztą nie pierwszy raz w moim życiu). Moje obawy okazały się bezpodstawne ? leżałem na ziemi kompletnie nieskrępowany. Zerwałem się na równe nogi, sięgnąłem za pas, tam gdzie zazwyczaj trzymałem swoje noże i? były one na swoim miejscu. Qunari siedzący kilka metrów ode mnie, na obalonej kłodzie, spokojnie spojrzał w moim kierunku. Nawet nie drgnął, tylko lekki uśmiech pojawił się w kąciku jego ust. Chwilę potem w pobliżu zjawiła się Strażniczka wraz ze swoim krasnoludzkim towarzyszem. Próbowałem coś powiedzieć, nie potrafiłem jednak sensownie rozpocząć.
    - Dziwisz się, po co to wszystko? Nie myśl sobie, że zlitowaliśmy się nad losem biednego, oszukanego ? o zgrozo ? szarlatana! Pozostawienie ciebie w szulerni Mazocha mogłoby nieco zaszkodzić naszej pozycji. Działaliśmy na zlecenie kapitana straży miejskiej ? to od niego otrzymaliśmy to zadanie. Wszystko było na wpół oficjalnie. Mazoch był kimś więcej niż tylko drobnym oszustem i szuler-papą. Kapitan nie miał dosyć dowodów żeby dobrać mu się do skóry. No i nagle, co za pech, Mazoch zostaje znaleziony martwy, zabity przez nieznanych sprawców ? zaśmiała się kobieta-strażnik.
    - Mogłeś nas wsypać, wystarczy, że twoją historię usłyszałby ktoś z ludzi kapitana i? pffff? - parsknął krasnolud ? Teraz przynajmniej mamy swobodę, aby powiedzieć, że nie zginiesz, teraz. Przyszłość może być różna: jeśli prawda wypłynie na wierz będziesz pierwszym podejrzanym.
    - A co z trupem Agrosha w karczmie!? ? wyrzuciłem wściekły ? Co z moimi pieniędzmi!?
    - Tak jak mówiłam już wcześniej: za ten zgon nie jesteśmy odpowiedzialni. To tylko zbieg okoliczności, albo ktoś specjalnie zarżnął nieszczęśnika, tak, aby podejrzenia spadły na sprawców rzezi w szulerni.
    - Nie chodzi o nas! ? wybuchnął śmiechem krasnolud.
    - Moment, w takim razie ktoś musiał wiedzieć o naszych planach ? odezwał się nagle wielkolud.
    - Ja ? kobieta wskazała na siebie - ty, Sten? ty, Oghrenie? kapitan straży no i?
    - Skurczybyk Bevren! Diabelski pomiot! Najpierw zdradził swojego szefa ? Magosha, aby chwilę potem zdradzić i nas! ? wrzasnął Oghren, wymachując swoim toporem. Zadrżałem, czy na pewno słyszałem imię Bevrena?
    - Poskrom swój gniew krasnoludzie, przynajmniej do momentu aż nie będziemy pewni. Może Bevren zwyczajnie skorzystał z okazji, aby wyrównać swoje własne porachunki?
    - Pamiętacie, kiedy spotkaliśmy go minionej nocy pod szulernią? Mówił, iż zrobił swoje, że ? tak jak się umawialiśmy ? Magosh jest na miejscu z minimalną obstawą. Miał pod pachą skrzynkę, a na grzbiecie niósł plecak. Wspominał coś abyśmy o nim zapomnieli, że wynosi się jak najdalej od Orzammaru i samego Ferelden. Podejrzewam, że gwizdnął jakąś kasę od swojego pracodawcy. Prawdopodobnie zabrał z nawiązką te pięć tysięcy, które wysupłał jakoś z Agroshem na działania Mazocha, no wiecie: na tę całą anty-królewską akcję, o której planowanie kapitan go podejrzewał. Zrobił w konia zarówno Mazocha, jak i Agrosha. Nie musi wcale o nas donosić władzy, ale patrząc na jego uwielbienie do złota i nagłych zmian stron lepiej bym uważał ? rzekł Sten.
    Strażniczka spojrzała w mą stronę, po dostrzeżeniu łez w moich oczach, zamarła. Upuściłem nóż i padłem na kolana:
    - Tyle lat mu ufałem, myślałem, że byliśmy przyjaciółmi? - jęknąłem.
    - Bevren był? twoim wspólnikiem ? wyszeptała strażniczka.
    - Widać, że oszukał nie tylko dwóch twoich współbraci, Oghrenie, ale także jeszcze tego tu jegomościa ? qunari wskazał na mnie ? Co więcej: może nawet chciał go wrobić w morderstwo, w końcu był na miejscu, w karczmie, kiedy Agrosh wyzionął ducha.
    - Wracamy do stolicy, odszukajmy Bevrena, może jeszcze jej nie opuścił. Musimy mieć pewność, że i nas nie wykiwa. Przy okazji nie zaszkodzi go zabić, przynajmniej, jeśli nasz przyjaciel będzie miał na to ochotę ? kobieta podała mi rękę.


    KOMENTARZE:

    Brak komentarzy


    DODAJ KOMENTARZ

    Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

    Podaj swoje imię*:
    Podaj swój adres email:
    Zapisz słownie cyfrę 7*:



    Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 18.119.172.58