Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Zapach Jesieni
    Bezszelestnie wśliznęła się za kotarę i powoli, uważając by nie wydać najcichszego dźwięku, otworzyła okno.
    Do pomieszczenia wtargnął chłodny powiew powietrza przesyconego jesienią. Zmrużyła oczy, gdy smagnął zimnym biczem nocy jej rozgrzaną snem twarz.
    Powietrze pachniało jesienią. Złotymi liśćmi i długimi spacerami w czerwonych promieniach Soel. Pęczniejącymi w sadach owocami i wonnym dymem unoszącym się znad palonych opadłych liści.
    Była to bardzo miła odmiana po każdym hauście powietrza przesiąkniętego nim...
    Minęło sześć miesięcy, odkąd przybyła do tego królestwa, do tego życia. Sześć miesięcy temu, po zbłądzeniu w lesie, odnalazła drogę do swego Przeznaczenia. I, choć gdy wyruszała z domu swojego dzieciństwa jeszcze nic nie było pewne, niemal wprost z karety weszła na ślubny kobierzec i przysięgła przez Jasną Soel i Bladą Laen i przed Nieodwracalnym Losem, że nie opuści, aż po grób, mężczyzny, u boku którego stała.
    Mężczyzny, którego widziała po raz pierwszy w życiu.

    Ich pierwszej nocy razem nie chciała pamiętać. Podobnie jak każdej następnej. Bardzo pragnęła wymazać z pamięci bliskość jego ciała, dotyk jego starej, pomarszczonej skóry, jej odór. Sama myśl o jej dotyku przyprawiała ją o mdłości, a każde sapnięcie, podniecone przełknięcie śliny, każdy pocałunek jego wilgotnych ust, osłabiał odrazą.
Nie mogła wytrzymać samego przebywania w pobliżu tego człowieka, który był jej panem i władcą jej życia. Jej królem.
    A ona była królową.
    I postanowiła sobie solennie, że ze wszystkich sił będzie starała się sprostać swemu tytułowi i obowiązkom.

    Najłatwiej było udawać szczęśliwą małżonkę w trakcie audiencji, bankietów i spotkań towarzyskich. W kwestii jej męża zazwyczaj wystarczał przyklejony na twarz uśmiech, czasem musiała dodać kilka niezobowiązujących słów, wszystko w granicach jej wytrzymałości. Cała zaś otoczka tych uroczystości sprawiała, że czuła się jak ryba w wodzie- świat plotek, romansów, intryg towarzyskich był wprost dla niej stworzony. Bez najmniejszych problemów umiała utworzyć w myślach zawiłe mapy wszelkich możliwych koligacji i powiązań między personami z towarzystwa. Szybko gromadziła wiedzę na temat wszystkich postaci przewijających się przez zamkowe komnaty i biura jej męża. Powoli uczyła się, jak wykorzystywać tę wiedzę do urozmaicania swego życia. Wystarczyło w dobrym momencie zadać odpowiedniej osobie sugestywne pytanie, a rozpętywała się burza, której obserwowanie zapewniało jej rozrywkę na długi czas.
    A kilka miesięcy po ślubie sytuacja diametralnie się zmieniła, a wraz z nią- jej podejście do życia.
    Zaczęła wykorzystywać dostęp do dokumentów państwowych wszelkiej maści i kalibru, co znacznie powiększało zakres jej wpływów towarzyskich i dawało dużo większe możliwości do manewru. Tym bardziej, że nikt, z jej mężem na czele, nie spodziewał się, że tak młoda osoba może rozumieć i, co więcej, interesować się sprawami politycznymi, co dawało jej nieograniczony dostęp do gabinetów męża, a przez to do nieocenionych źródeł informacji.

    Nefer w wolnych chwilach lubiła przesiadywać w prywatnym gabinecie swego męża, który mógłby być jej dziadkiem i przeglądać projekty królewskich dekretów, raporty zagraniczne i siatki szpiegowskiej. Lubiła tworzyć sieci informacji, składające się na polityczny i gospodarczy obraz całego znanego jej świata, a potem nanosić na to mapę towarzyskich układów ludzi, którzy za tym poważnym światem stali.
    Wieczorami, gdy nie mogła zasnąć po tym, jak zaspokojony mąż zaczynał chrapać tuż przy jej boku, lubiła rozpatrywać sposoby wpływania na świat na podstawie informacji, jakie miała. A najbardziej lubiła wprowadzać te wyimaginowane manipulacje w czyn na bankietach, rzucając w niezobowiązujących rozmowach jedno czy dwa zdania, niczym kamienie w wodę, a potem obserwować, jak zaczynają zmieniać rzeczywistość w zastraszającym tempie fal rozchodzących się po tafli jeziora.
    Choć spędziła na dworze swego króla dopiero sześć miesięcy, już opanowała tę sztukę do perfekcji, a jej działania przynosiły coraz obfitsze plony.
Na początku zadowalała się niewielkimi zawirowaniami towarzyskimi w najbliższym otoczeniu dworu, jednak szybko jej myśl zaczęła być bardziej polityczna i wybiegała coraz dalej. Tej nocy, stojąc przy oknie, z zadowoleniem rozmyślała o znaczącym obniżeniu ceł na eksport żywności z jej królestwa do dwóch sąsiadujących z nim państw. 'A wystarczyło jedno krótkie spotkanie przy kartach...' pomyślała z satysfakcją i pogładziła swój nabrzmiały brzuch, w którym, podzielając radość matki, poruszyło się dziecko.
    "Mamusia zadba o to, żebyś przyszedł na świat, w którym będzie ci się dobrze żyło, malutki," szepnęła z czułością, wciąż gładząc swe łono.



    Laen panowała tej nocy niepodzielnie na nieboskłonie. Na środku rozciągniętej ponad uśpionym światem idealnie czarnej płachty nieba widniało wielkie okrągłe jezioro srebrnej poświaty
    Nie pamiętała jej takiej.
    Idealnie okrągła, ani odrobinę nie nadgryziona z żadnej strony przez żarłoczny Nów. A wokół niej blada otoczka błyszczącej Hael, nadzwyczaj szerokiej tej nocy.
    Na niebie nie było ani jednego obłoczka, który mógłby choćby w najmniejszym stopniu umniejszyć autorytet Laen. Nie było również śladu Gwiazd.
    Blady dysk na niebie był piękny i niezwykle malowniczy.
    Hipnotyzujący.
    Wpatrywała się w niego jak zaczarowana, szeroko otwartymi oczyma, nie tracąc nawet ułamka chwili na mruganie. Zupełnie jakby w tym statycznym, niezmiennym obrazie mogła coś istotnego przegapić.
    Powoli świat nabrał innych barw, zupełnie jakby zapanowała nagle zima- dookoła zrobiło się chłodno szaroniebiesko. Laen, wraz ze swoją towarzyszką Hael, zaczęła błękitnieć- najpierw powoli nasycały się bladym pastelowym odcieniem, by w końcu przybrać przerażająco intensywną barwę.
    Nefer wpatrywała się w błękitny dysk z niedowierzaniem. Przecież ma kolor, pomyślała zlękniona, Jego oczu...
    -Nande...- wyrwało się jej ustom.
    -Tak, moja piękna?- usłyszała słodki głos, wlewający się głębokim szeptem wprost do jej ucha.
    Odwróciła się gwałtownie, rozglądając się w popłochu, ale Jego nigdzie nie było. Za to dookoła niej rozciągała się bezkresna równina, pokryta złotymi i karmazynowymi trawami. Takimi, jakie pamiętała ze swego dzieciństwa. Taki widok roztaczał się z okien jej komnat tuż przed pierwszymi śniegami.
    -Tu też niedługo nadejdzie zima, moja piękna.- usłyszała, ale znowu nie mogła Go nigdzie dostrzec.- Niedługo trawy przekwitną i pogrążą się w zimowym śnie pod grubą pierzyną śniegu. Nadchodzi zima, moja piękna...- wydawało jej się, że w Jego głosie słyszy troskę.- Nadchodzi zima, jakiej ta ziemia nie pamięta... Będziesz musiała przywrócić światu wiosnę...
    -Ale jak?- z pytaniem na ustach odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos, w nadziei, że tym razem Go zobaczy. Zamiast Niego jej oczom ukazał się ponury, śmiertelnie biały krajobraz. Tętniące jeszcze przed chwilą życiem morze łąk, teraz zamieniło się w nieruchome, skrzące się złowrogo połacie śniegu. Nawet najlżejszy powiew wiatru nie mącił upiornego widoku.
    Nefer stała bez ruchu, wpatrując się w biel.
    -Nadchodzi zima, moja piękna...- usłyszała smutny głos.- Bardzo sroga i niezwykle długa... Jakiej jeszcze nie widziałaś. Jakiej nikt nie widział...




    Jesień wkrótce zapanowała na świecie, tysiącami kolorów ogłaszając swoją niepodzielną władzę.
    Łany zbóż falowały na wietrze złotem i srebrem aż po horyzont, ogłaszając gotowość do zbiorów. I tylko małe sylwetki ludzi krzątały się, zanurzone po pas w tym zbożowym morzu, niczym pracowite mrówki budujące nowe gniazdo w piasku.
    Gałęzie drzew i krzewów sięgały ziemi, uginając się pod ciężarem pęczniejących coraz bardziej owoców, które tego roku wysypały wyjątkowo obficie. Aż miło było patrzeć na błyszczące czerwienią skórki jabłek, w których odbijały się ostatnie ciepłe promienie Soel.
    Owoce były tak dorodne, tak soczyste, że sprawiały wrażenie, jakby od tego nektaru i słodyczy miały pęknąć.
    Podobnie było z Nefer. Jej napęczniały brzuch zwracał uwagę dworu i wywoływał ciepłe uśmiechy i przychylne komentarze.
    Tym bardziej, że niektórzy wyjątkowo obfite plony przypisywali płodności królowej.



    Nasionko.
    Małe.
    Brązowe.
    Okrągłe.
    Wygląda na twarde, przemknęło jej przez myśl. Takie zasuszone. Jakby dawno minął czas, gdy mogło wykiełkować.
    Biedna mała roślinka, uwięziona w środku twardej skorupki. Nie zacznie się piąć do Soel, by chwytać jej ciepłe promienie... Nie będzie zwijać swych listków pod delikatną pieszczotą bladego blasku Laen...
    Biedna mała roślinka.
    Powietrze zgęstniało nagle od słodkiego zapachu letnich kwiatów, których woń kojarzyła się jej z głębokim fioletem.
    -Nie smuć się, moja piękna...- usłyszała cichy męski głos. Tęskniła za nim.- Nikt nie jest skazany na niebycie... Spójrz, zaraz wszystko się zmieni.
    Spojrzała z uwagą na ziarenko.
    Poczuła chłodne krople na skórze. Kilka z nich rozpryskało się wokół nasionka i na nim, zraszając je życiodajną wodą. Przez chwilę błyszczało wilgocią, ale zaraz całą ją wsiąknęło, pęczniejąc przy tym z każdym momentem coraz bardziej.
    Nefer patrzyła na rosnącą, brązową kuleczkę, która powoli robiła się coraz bledsza, a w końcu zrobiła się prawie całkiem biała. Po chwili zaczęła zielenieć, wciąż rosnąc.
    Nefer, oczarowana, nie mogła oderwać od niej oczu.
    -Wspaniałe, prawda?- głęboki szept wdarł się w jej świadomość. Chciała przytaknąć, ale była tak wzruszona, że nie mogła wydobyć z siebie głosu.- Cud życia...- wydawało jej się, że głos Nande również drgnął.- Już niedługo skorupka pęknie... uwolni siłę witalną, która przywróci światu życie po bardzo długiej zimie...
    Wpatrywała się w nasionko jeszcze intensywniej, jakby swoim wzrokiem mogła przyspieszyć rozwój roślinki. Nagle zielona łuska pękła.
    Nefer zbudziła się z krzykiem pełnym bólu. Trzymała się mocno za nabrzmiały brzuch, w którym niespokojnie poruszało się dziecko.

    Nastał czas zbiorów w sadach, zbierania zapasów na zimę i przygotowań do świętowania ekwinokcji jesiennej.
    Dla Nefer nadszedł czas rozwiązania.
    Poród był wyjątkowo lekki, zwłaszcza jak na pierwszy poród tak młodej kobiety.
    W niecałą godzinę powiła zdrowego i silnego chłopca, który głośnym krzykiem oznajmił światu narodziny następcy tronu.
    Gdy akuszerka przyniosła jej już umyte dziecko, przytuliła je mocno i pocałowała w różowe czółko. Przez dłuższą chwilę leżała tak z nim w ciszy. Potem odsunęła go od siebie odrobinę i spojrzała na niego z czułością. Na widok różowiutkiej, pomarszczonej buźki, zmrużonych oczek i malutkich rączek wystających spod kocyka, gardło ścisnęło jej się ze wzruszenia.
    - Mój malutki...- wyszeptała i pogładziła opuszkiem palca jeszcze wilgotną czuprynkę. Wtedy chłopczyk otworzył oczka i spojrzał na swoją mamę.
    - O, boginie...- szepnęła niemal bezgłośnie, jak zahipnotyzowana wpatrując się prosto w dwa jeziorka nieludzko błękitnych oczu.



    -Zaczekaj!- w ozłoconym jesiennymi dębami parku rozległo się zasapane nawoływanie.- Nie umiem tak szybko biegać!- młodej kobiecie odzianej w bogate suknie i ledwo truchtającej po parkowej ścieżce odpowiedział z oddali dziecięcy śmiech. - Kochanie, proszę cię, niedługo będziemy musieli wracać, a ty zaciągnąłeś mnie już bardzo daleko od zamku.
    - Pokażę ci coś.- zaszczebiotał rumiany od biegu chłopczyk.
    - Dobrze. Pod warunkiem, że to niedaleko.- odrzekła spokojnie zmęczona kobieta.- Wiesz ile ważą te wszystkie ubrania? Nie mam tak dobrze, jak ty, mnie nie wypuszczą z komnat bez kilkunastu warstw halek...
    - A po co to ubierasz?- zapytał mały rezolutnie. Zatrzymał się i spojrzał na kobietę, przekrzywiając śmiesznie główkę. Podeszła do niego i czule pogłaskała go po jasnej czuprynce.
    - Takie są, kochany synku, nakazy królewskiego dworu...
    - Przecież jesteś królową. Możesz robić co chcesz..
    - Niestety, kochanie.- westchnęła ciężko.- życie nie jest takie proste. Na królewskim dworze król i królowa najbardziej ze wszystkich muszą przestrzegać zasad.- powiedziała, pochylając się lekko w kierunku chłopca i odgarniając mu z mokrego czoła kosmyk włosów.
    - Jak będę królem,- powiedział butnie- to będę robił tylko to, na co będę miał ochotę!
    - Widzisz, syneczku.- łagodnie patrzyła mu w oczy. W dwa nieludzko błękitne jeziora.- Król nie jest po to, żeby spełniać swoje zachcianki, tylko po to, żeby dbać o swoich poddanych, żeby starać się, by żyło im się jak najlepiej i żeby nic im nie groziło.
    - Bez sensu. Ojciec musi się nudzić.
    - Można dbać o swoich poddanych tak, żeby się przy tym nie nudzić.- odrzekła z uśmiechem.
    - Jak?- spojrzał na nią zaciekawiony.
    - Mamusia cię wszystkiego nauczy.- powiedziała z obietnicą w głosie, chwytając go za rękę.- A teraz pokaż mi to niesamowite miejsce, dla którego odeszliśmy tak daleko od zamku.
    - To już tutaj.- pociągnął ją między drzewa.- Chodź!
    - Znalazłeś jakąś polankę w środku lasu?- zapytała zaciekawiona.
    - Już dawno.- odpowiedział z dumą.- Jest najpiękniejsza! W lecie jest najpiękniej. Ale jeszcze piękniej w moje urodziny. Co roku. Zobaczysz.
    Podekscytowany ciągnął ją w głąb lasu ile sił w młodym ciałku. Z każdym metrem w Nefer wzrastał lęk. Nie wiedziała dlaczego, ale w tym całym sekretnym miejscu jej synka było coś niepokojącego. Nagle poczuła ten zapach i serce w niej zamarło.
    -Jesteśmy na miejscu, mamo!- wykrzyknął z zachwytem.- Popatrz jak tu pięknie!
    Nefer zaparło dech w piersiach. Od zapachu przywodzącego na myśl jedynie złocisty miód. I od widoku, który mogłaby porównać tylko z jednym miejscem, które widziała tylko raz w swoim życiu.
    Przed nią rozpościerała się polana zalana morzem fioletowych petunii.



    W snach często nawiedzały ją wizje. To były obrazy, czasem krótkie sceny, których nie potrafiła po przebudzeniu sprecyzować. Jedyne, co pozostawało pewne, to dwa błękitne jeziora oczu, które wbijały w jej duszę ostre sztylety spojrzeń i głęboki, miękki głos, melodyjnie modulowany, by oddać wszystko, czego słowa nie potrafią przekazać. I przejmujące uczucie ogromnej tęsknoty za uniesieniem, które jedynie te nieludzkie oczy mogły jej dać.
    Często budziła się z tych snów zdyszana, spocona i przerażona. Zawsze wtedy musiała poświęcić chwilę na uspokojenie się, ochłonięcie i wyrzucenie z pamięci tych wszystkich rzeczy, o których chciała pamiętać, ale nie mogła. Nie w tym życiu.
    I tylko mały, fioletowy kwiat, który trzymała w skrytce w swoim sekretarzyku, przypominał jej na jawie, że to nie tylko sen. Rankami, po takich gwałtownych przebudzeniach, lubiła wyciągać go z kryjówki i bawić się nim, wdychać głęboko w płuca jego słodki zapach, który mimo tych wszystkich lat nie ulotnił się. Lubiła gładzić policzek jego wątłymi płatkami, które, mimo biegu czasu, nie skruszały.
    A potem chowała go na miejsce, wzywała pokojówkę i zaczynała odprawiać codzienny rytuał porannej toalety. Z każdym muśnięciem mokrej gąbki, z każdą kolejną zakładaną halką, coraz bardziej stawała się dobrą królową, oddaną małżonką i matką, która nie cierpiała z powodu dorastania i usamodzielniania się swojego syna.



    Siedziała przy suto nakrytym stole w ogromnej sali audiencyjnej. Ze wszystkich sił starała się zachowywać godnie i z należytą powagą, ale ledwie powstrzymywała się od łez. Była bardzo wzruszona. Jaj mały synek kończył dziś dwanaście lat i zgodnie z tradycją od dziś miał być traktowany jak mężczyzna. Gardło ścisnęła jej niewidzialna ręka szlochu.
    Obserwowała, jak jej mąż dumnie siedzi u szczytu stołu, co chwilę spoglądając na syna, który starał się ze wszystkich sił wyglądać jeszcze doroślej. Nefer, cały czas balansując na krawędzi płaczu, wspominała dzień jego narodzin, chwilę, gdy pierwszy raz zobaczyła jego śliczną buźkę. Jego gaworzenie, pierwsze słowo, później nieprzerwane potoki zdań. Od malutkiego potrafił pięknie opowiadać, pomyślała, tak barwnie i żywo... zupełnie jak... potrząsnęła głową, by odpędzić wspomnienie. Przed jej oczami stanął teraz obraz pełzającego brzdąca, który szybko nauczył się stawać o własnych siłach na dwóch nogach, a zaraz potem śmigał po wszystkich drzewach w parku, tak że nigdy nie można było go znaleźć. Uśmiechnęła się na myśl o obdartych tysiące razy kolanach i łokciach, o wszystkich żartach, jakie Denan zrobił jej, kryjąc się przed nią w koronach drzew, chowając się na swojej ulubionej polance w głębi lasu. Na wiecznie ukwieconej polance, przypomniała sobie. Zupełnie jak ogród... znów odpędziła wspomnienie. Nie chciała do tego wracać. Jej syn stawał się dziś mężczyzną i tylko to się liczyło.
    - Wyrósł na silnego chłopca...- wprost do jej ucha wlał się płynną słodyczą aksamitny, tyle razy wyśniony głos. Zastygła, a jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe.- Ćśś...- wymruczał łagodnie, a ona poczuła się, jakby znalazła się w Jego ramionach, kołysana Jego miarowym oddechem.- Jestem gościem, zaproszonym przez twojego męża.- nie odwracała się w Jego stronę, ale była pewna, że Jego twarz zdobi uśmiech.- Wszak jestem jego serdecznym przyjacielem, przecież pamiętasz, prawda?- Jego głos obniżył się.- Mówiłem ci o tym. Wiele lat temu. Gdy zbłądziłaś w lesie. Jadąc, by go poślubić.- z każdym zdaniem, z każdym słowem Jego głos coraz głębiej wdzierał się w jej duszę, zdobywał jej serce i ciało.- Pamiętasz tamtą noc, sprzed lat, prawda? Pamiętasz bardzo dokładnie...- choć wciąż stał za jej plecami, ona mogła przysiąc, że czuje bliskość Jego skóry, jej gorąco, jej piżmowy zapach.- Twoje ciało też pamięta...
    Nefer nie była w stanie nawet drgnąć. Czuła się, jak sparaliżowana Jego bliskością, Jego głosem, o którym tyle razy śniła, tak żywym wspomnieniem ich spotkania. Pragnęła rzucić się w Jego ramiona i znów zapomnieć o całym świecie, ale jednocześnie chciała Go przekląć przed Soel i Laen za te wszystkie chwile strachu i niepewności, za wylane łzy i ból. Za tęsknotę.
    - Usiądę teraz koło ciebie, moja piękna...- wyszeptał swoim aksamitnym głosem.- A ty będziesz ze mną rozmawiała, jak z serdecznym przyjacielem swego męża, którego ledwie znasz z opowiadań. Po uroczystości, na osobności, będziemy mogli porozmawiać swobodniej. Mamy dużo spraw do omówienia.- Nefer skinęła głową.



    Wieczorem wybrała się na spacer. Musiała ochłonąć po dniu tak pełnym wrażeń, pozbierać myśli. Przede wszystkim musiała się uspokoić i opanować po spotkaniu z mężczyzna, który przed blisko piętnastu laty zawładnął jej sercem.
    Szła przed siebie przez przykryty grubą warstwą kolorowych liści park. Nie zmierzała w żadne konkretne miejsce. Chciała po prostu iść, z nadzieją, że z każdym krokiem będzie coraz mniej myślała o Jego miękkim głosie, jak aksamit otulającym jej serce, o Jego zapachu, który przez te wszystkie lata ani trochę się nie zmienił, wciąż był tak samo mocno pociągający i przyzywający. Chciała wyrzucić z umysłu niedorzeczne pragnienie, by znowu znaleźć się w Jego ramionach, by otoczyło ją Jego ciepło. By znów zagubić się w Jego ustach i dłoniach. By dać się ponieść obezwładniającej rozkoszy, jaką tylko On mógł jej dać. Chciała przestać o tym myśleć. I raz na zawsze chciała wyrzucić ze swego umysłu te dwa bezdenne jeziora błękitu, które wciągały, jak wir.
    Zobaczyła Go wpatrującego się w wyłączoną już na zimę fontannę. Na pewno jej nie zauważył. Odwróciła się i chciała odejść, gdy...
    - Czekałem na ciebie, moja piękna...- usłyszała Jego szept. I zamarła.- Cieszę się, że już przyszłaś.- odwrócił się do niej i uśmiechnął olśniewająco. W Jego oczach zabłyszczały błękitne ognie.- Nie mogłem się doczekać.
    - Nie przypuszczałam, że cię tu spotkam...-słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Odpowiedział jej uśmiechem.- Chciałam się przejść. Przewietrzyć się. Było tak duszno. I tłoczno. Nie lubię tłoku. I zamkowego zaduchu...- zamilkła. Czuła, że jej tłumaczenie się jest śmieszne. Spojrzała na Niego zakłopotana, a On przyglądał się jej zaciekawiony i zafascynowany. Nagle poczuła się skrępowana i zażenowana własnym zachowaniem.- Nande...- zaczęła, ale dziwna słodycz, jaka rozpłynęła się w jej ustach, gdy wypowiedziała Jego imię, sprawiła, że zaniemówiła.
    - Jesteś jeszcze piękniejsza niż wtedy.- powiedział, powoli idąc w jej kierunku.- Czas, zdaje się, oszczędził ci swego zgubnego wpływu. Nie zrujnował twego piękna, tylko jeszcze je udoskonalił.- w Jego głosie było słychać niekłamany zachwyt. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem od stóp do głów w całkowitym milczeniu, jakby nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
    - Nande...- przerwała milczenie. Tym razem była przygotowana na słodycz, jaką Jego imię niosło ze sobą. Nie przestał się jej przyglądać.- Ja...- było tyle rzeczy, o które chciała zapytać, tak wiele niewiadomych, że nie wiedziała od czego zacząć.- Ja muszę wiedzieć, co się wtedy stało. I dlaczego.- Głos uwiązł jej w gardle od natłoku myśli i emocji.- I kim ty tak naprawdę jesteś?
    - Powoli...- położył jej palec na ustach.- Po kolei...- wziął ją za rękę i zaprowadził do jednej z kamiennych ławek. Odgarnął z niej kolorowe liście, posadził na niej Nefer, koło której sam usiadł.- Najpierw musimy się zastanowić nad najbliższą przyszłością...- Nefer wpatrywała się w swoje kolana. Była pełna sprzecznych emocji. Z jednej strony była szczęśliwa, że mogła znowu zobaczyć mężczyznę niepodzielnie władającego jej sercem, ale z drugiej bardzo się bała tego, co Jego przybycie mogło przynieść.- Denan...- podjął po chwili Nande- ...jest od dziś dorosły. Będzie musiał zacząć pobierać nauki.- Nefer podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na Niego jak spłoszone zwierzę.- Jest następcą tronu, Vensclaw musi zadbać o jego edukację.- Chwycił jej dłoń i zaczął delikatnie i uspokajająco głaskać.- Przecież wiesz, że to nieuniknione.- Jego głos był ciepły i pełen otuchy.- Uważam, że najlepiej by było, gdyby przyjechał do mnie.- ścisnął mocniej jej dłoń, gdy spojrzała na Niego oszołomiona.- Jestem w stanie zapewnić mu naukę godną księcia.
    - Najpierw musisz porozmawiać z jego ojcem...- próbowała stawić Mu opór i dać sobie trochę czasu na pozbieranie myśli.
    - Ja jestem jego ojcem!- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, a Jego oczy zapłonęły.- To jest nasz syn, moja piękna.- dodał po chwili łagodniej.- Vensclaw zgodzi się na wszystko, co mu zaproponuję.- uśmiechnął się do niej ciepło.- Interesuje mnie twoje zdanie. Bez twojej zgody nic nie zrobię...
    Spojrzała na Niego zaskoczona. Pogłaskał ją czule po policzku i spojrzał w taki sposób, że serce się jej ścisnęło. Błękit Jego oczu nagle stał się wyjątkowo smutny i przytłaczający.
    - Nande...- smakowała Jego imię, jak miód. Z troską odgarnęła Mu włosy z czoła.
    - Pamiętasz?- zapytał bardzo cicho. Jego głos był pełen melancholii i zadumy, zupełnie jakby myślami znajdował się bardzo daleko.- Był taki dzień, gdy byłaś małą dziewczynką. Już zaczynało zmierzchać. Chodziłaś po ogrodzie i wołałaś pewne imię. Pamiętasz?- słowa przychodziły Mu z wielkim trudem. Nefer miała wrażenie, że wdziera się w najbardziej intymną sferę Jego życia, że wykrada Mu najskrytsze i najpilniej strzeżone wspomnienia.- Ukołysałaś mnie wtedy do snu... tak uporczywie powtarzałaś moje imię...- po Jego policzku spłynęła łza. Nefer bardzo delikatnie i czule ją starła.- Podarowałaś mi wtedy fioletową petunię, pamiętasz?- spojrzał na nią z uśmiechem.- Musiałem cię odszukać, moja piękna. Twój głos nie dawał mi spokoju... byłaś brakującym elementem zagadki.- urwał. Nefer patrzyła na Niego skupiona. Po chwili przerwała milczenie.
    - Jakiej zagadki...?- zapytała drżącym głosem. Położył jej delikatnie palec na ustach.
    - Musimy powoli wracać- zmrużył oczy, gdy chciała się sprzeciwić.- Niedługo zauważą naszą nieobecność. Wrócisz teraz do zamku.- Wstał i podał jej rękę. Jego głos był chłodny i rzeczowy, a twarz kamienna. Zlękniona chwyciła Jego dłoń i wstała z ławki.- Będziesz dalej przyjmowała gratulacje za wspaniałego syna i uśmiechała się z dumą. Po uczcie porozmawiam z twoim mężem. Za trzy dni wyjadę z Denanem.
    - Będę za nim tęskniła...- powiedziała bardzo cicho i bardzo smutno. Nande ścisnął czule jej dłoń.
    - Jesteś silna i bardzo dzielna.- pochylił się i spojrzał jej głęboko w oczy. Bardzo poważnym głosem rzekł.- Nadchodzi zima, moja piękna... Bardzo sroga i niezwykle długa... Nie widziałaś jeszcze takiej. Nikt nie widział. Będziesz musiała być dzielna, jak nigdy dotąd. Dla naszego syna.- skinęła głową z trudem.- I dla mnie...


KOMENTARZE:

Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


2007-05-07 19:22    IP: 81.219.148.3


wciąga...jestem pod wrażeniem...czekam na ciąg dalszy =)
--
~Ania


2007-05-08 08:51    IP: 193.138.140.17


Przeczytałam, przeczytałam.Troszkę miałam niefortunnych podejść i mi przerywano po pierwszym zdaniu, ale mi się udało. Niektóre fragmenty kojarzę z wykładów. Na przykład fragment o nasionku był pisany na różnicach na wykładzie. Kojarzę też fragmenty z wykładu Loczka. Dobra czas przejść do sedna sprawy: największym plusem jest to, że wciąga. A na to, że wciąga dowodem jestem ja bo ogólnie nie czytuje raczej tego typu rzeczy, wiec jak już przeczytałam to musi byc wciągające. podoba mi się forma. Krótkie częsci są proste do ogarnięcia. Łatwo można pozniej znalesc odpowiedni fragment jak ktos lubi wracac. Ja tak mam, ze lubie wracac czasami. Jestes mocna w opisach. Sa bardzo ladne i co najwazniejsze dynamiczne. Nie ma nic gorszego niz statyczny opis.
--
~Zasad


2007-05-08 15:41    IP: 83.30.219.212


Masz świetny styl, godny podziwu i naśladowania ;)
--
Thorin



2007-10-01 14:22    IP: 83.10.163.164


heheheh nieźle hehhehee jakoś nie czekam na dalszy ciąg i do końca nie przeczytałam .Jedno zdanie i Odpowiednią Opinie sobie wyrobiłam na ten temat..jednym słowem PORAŻKA
--
~Olaa


2008-10-12 14:49    IP: 213.25.140.38


niezle calkiem niezle, ale dlugie.Niom ale to co bo jest calkiem fajne
--
~Angeli$ka


DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 8*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 3.144.13.165