Wróc do menu: opowiadanieSzara moralność
Rulag nie był takim złym bratem, na jakiego wyglądał. Choć brak oka, blizna biegnąca w poprzek twarzy i połamane palce nie dodawały mu uroku, przynajmniej sprawiały, że inne genlocki czuły przed nim respekt.
Odkąd Grumkin pamiętał, trzymali się razem. Osieroceni kilka lat temu podczas najazdu krasnoludzkiej bojówki na ich rodzinną jaskinię, Rulag i Grumkin całkiem nieźle dawali sobie radę wśród dzikich genlocków zamieszkujących podziemne korytarze w pobliżu krasnoludzkiej fortecy Orzammar. Okrutna śmierć rodziców rozbudziła i rozpaliła u nich niestygnącą, gorącą nienawiść do wszystkich mieszkańców powierzchni.
Głębokie Ścieżki, jak powierzchniowcy zwali system podziemnych jaskiń, zapadłych chodników i ruin dawnych, krasnoludzkich kolonii, kryły w sobie wiele niezwykłych tajemnic.
Wbrew temu, co sądzili powierzchniowcy, genlocki posiadały coś, co można by nazwać kulturą. System szamanistycznych wierzeń, połączony z mocną wiarą w zwierzęce totemy i przodków, a także skomplikowane rytuały pogrzebowe tworzyły buzujący tygiel religijno - kulturowy, z którego kiedyś miały narodzić się wielkie idee. Ze względu na swoją funkcjonalność i wyjątkowość pewną osią i punktem zaczepnym wśród wszystkich genlocków była Jaskinia Światła. Pieczę nad nią sprawowali kapłani wybrani ze wszystkich szczepów, a walki na jej obszarze były zakazane, pod groźbą straszliwych tortur i śmierci. Była to olbrzymia sala o idealnie okrągłym kształcie. Jej doskonały kształt wskazywał na nienaturalne pochodzenie. Sufit pokrywał las tysięcy stalaktytów, poza okrągłą dziurą, ziejącą na samym środku. Przez ten otwór w ciągu dnia przedostawał się słup światła. Światło ginęło w mroku, za wyjątkiem godziny w samo południe, kiedy to padało idealnie prosto na olbrzymi kryształ, o barwie mleka zmieszanego z krwią, trzymany przez smoczą łapę wyrzeźbioną z szarego kamienia. Podstawa łapy ginęła w podłożu, jakby połknięta przez samą ziemię. Dzięki temu fenomenowi genlocki wiedziały, kiedy jest południe, wiedziały, kiedy jeść i spać, wiedziały, kiedy zabijać i kochać się.
Minął właśnie tydzień, odkąd Rulag wywalczył sobie prawo do dowodzenia własną bandą genlocków. Było ich dziesięciu, jeden brzydszy od drugiego, wszyscy o złotych sercach i czerwonych oczach. Jedynym wyjątkiem była Terla, obecnie kochanka Rulaga, uchodząca za prawdziwą piękność. Rude włosy zaplecione w gęste warkocze, wielkie, zielone oczy, mocne, jędrne ciało o muskułach jak postronki i ostry języczek sprawiały, że była upragnionym trofeum w łóżku każdego prawdziwego mieszkańca podziemi. Grumkin kochał ją po kryjomu, nikomu nigdy się nie zwierzając ze swego uczucia. Wiedział, że brat by go zabił, jakby się domyślił. Nie miałby wyjścia, mimo bliskości i więzi, jaka istniała między nimi. Takie były zasady wśród jego ludu.
Polowali na wielkie pająki, czające się w ciemnych zakamarkach, śliniące się jadem, pokryte włoskami bestie o oczach wielkości zaciśniętej pięści i szczękach zdolnych przeciąć najtwardszą skórę. Po sytej uczcie, na którą składały się udka opiekane na chrupko i jaja gotowane wraz z pajęczyną, leżeli brzuchami do góry w ich plemiennej jaskini. Wymieniali się wówczas historiami z dawnych czasów. Wtedy to Grumkin po raz pierwszy usłyszał o Przepowiedni. Przepowiednia mówiła, że nadejdzie Ten, Który Wszystkich Zjednoczy. Wielki genlock w pancerzu świecącym niebieskimi runami, zamieni walczące ze sobą klany w jedną, potężną siłę. W stalową pięść, która skruszy mury znienawidzonej fortecy Orzammar i pozwoli genlockom wyjść na powierzchnię. Grumkin nie mógł już się doczekać spełnienia przepowiedni. Wyobrażał sobie, jak zatopi ostre zęby w gorącym wilgotnym mięsie leśnych stworzeń. Rulag opowiadał mu kiedyś, że jako małe dziecko spróbował mięsa elfa. Podobno było delikatne i pyszne. Grumkin nie mógł już się doczekać.
Dwa dni temu zapędzili się w wyjątkowo głębokie korytarze. Natknęli się na dziwne stworzenia, wielkie jaszczury o fioletowej skórze. Cuchnęły słodko i obrzydliwie, zepsutym mięsem i starym tłuszczem. Oczy miały białe i wyłupiaste, a zęby ostre i spiczaste. Walczyli dzielnie z tymi potworami z głębin ziemi. Walczyli i wygrali. Mięso jaszczurów okazało się paskudne - smakowało gorzej, niż one śmierdziały. Jedynie oczy, po podpieczeniu, zrobiły się chrupiące i pikantne, a płyn ze środka rozlewał się oleiście i błogo we wnętrzu gardła. Jednak dwoje ich towarzyszy zapłaciło za zwycięstwo najwyższą cenę. Rany od ugryzień jątrzyły się i śmierdziały, ledwie po paru godzinach zaczęła nimi telepać straszna gorączka a z ust pociekła czarna maź. Umarli w konwulsjach, jęcząc i drapiąc ziemię, aż z trzaskiem pękały im paznokcie. Grumkin jednak się nie martwił - chętnych do ich grupy było wielu genlocków, Rulag zdołał sobie wypracować właściwą reputację przez te lata, a on, Grumkin, pławił się w blasku chwały brata, jak świecący diament w blasku słońca.
Wczoraj Rulag zabrał Grumkina daleko od reszty grupy. Obiecał mu pokazać coś, czego nie może wyjawić nikomu innemu, tajemnicę, sekretne miejsce.
-Tam będziesz bezpieczny, jeśli mi się coś stanie, mały braciszku - wyszeptał mu do ucha. Następnie ruszyli w podróż w głąb ziemi. Przeciskali się przez wąskie korytarze, pod obutymi w miękką skórę stopami chrupały resztki małych stworzonek, a pajęczyny łaskotały w owłosione policzki. Mijane tunele patrzyły się na nich ślepymi, czarnymi otworami. W końcu dotarli do rozwidlenia dróg. Rulag zatrzymał się przed wielkim, płaskim kamieniem. Pociągnął dłonią za sterczący obok występ skalny, a kamień odtoczył się lekko i cicho na bok.
Zapachniało ziemią, wilgocią, egzotycznymi roślinami, piżmem, metalem i ciepłem. Węch i słuch znacznie bardziej przydają się tak głęboko pod ziemią niż wzrok. A jednak to, co Grumkin zobaczył po przestąpieniu progu pomieszczenia sprawiło, że zapłakał, po raz drugi w życiu.
Zobaczył pokój skąpany w powodzi złotego światła. Na ziemi Rulag rozpostarł miękkie futra, których włoski łaskotały Grumkina w nagie stopy - nie chciał kalać tego pomieszczenia brudem, więc zdjął buty przed wejściem. Jedną ze ścian zajmował wielki kominek, obok staw z bieżącą, krystaliczną wodą, nadającą się do picia. Cały sufit inkrustowany był szlachetnymi kamieniami o różnych barwach, świecącymi jakby własnym blaskiem. Największy z nich dawał złocistą poświatę, będącą źródłem światła w pomieszczeniu. W rogu pokoju stało wielkie łóżko, wciąż pachnące Rulagiem i Terlą. U podnóża łózka stała okuta, drewniana skrzynia. Rulag podszedł do niej i zachęcił Grumkina, by także się zbliżył. Uniósł wieko. W środku znajdowały się naszyjniki, magiczne bransolety, miecz z błękitnej stali, hełm z rogami demona, złote monety, płaszcz wyszywany w skomplikowany wzór i dziesiątki innych drobiazgów. Grumkin, oszołomiony i odurzony, przysiadł na skraju łóżka.
- Co to.. gdzie my jesteśmy, jak Ty to... ? - wymamrotał.
- Kiedyś zupełnie przypadkiem znalazłem to miejsce, zmęczony po jakiejś wyprawie oparłem się o ten występ skalny i wpadłem do środka - Rulag nie potrafił ukryć zadowolenia z wrażenia, jakie pomieszczenie wywarło na młodszym braciszku.
-Od tamtej pory jak tylko znajdę coś cennego, to umieszczam w tej skrzyni. A Terla... wysprzątała wszystko, jest najcenniejszym klejnotem, jaki tu przyniosłem. - Uśmiechnął się szeroko, a jego brzydka gęba jaśniała szczęściem. -
Możesz tu przychodzić kiedy chcesz. Tylko nikomu o tym miejscu nie mów...
A dziś... dziś czołgam się przez wilgotną ziemię korytarza. Korytarza, który prowadzi mnie do azylu, do pokoju pełnego cudów. Dłonią przytrzymuję wnętrzności wypadające mi z brzucha i z wielkim cierpieniem zmierzam do zapachu piżma i mokrej ziemi. Wszyscy nie żyją. Terla zginęła pierwsza, na moich rozwartych szeroko z przerażenia oczach. Zabił ją potężny wojownik w szarym płaszczu. Jej głowa, odcięta od reszty ciała ostrym brzeszczotem, poszybowała wysoko i rozbryznęła się na krwawą masę na jednym ze stalaktytów. A potem ginęli, po kolei, wszyscy moi towarzysze broni. Buglok, Robur, Wasok, Ceka i Ujol... Cięci, miażdżeni, paleni, siekani. Szary Płaszcz nie znał litości. Towarzyszyła mu jeszcze dzika, piękna ludzka samica, ładniejsza nawet od Terli.
-Morrigan,- krzyczał do niej
- Morrigan, weź tego brzydala z lewej strony...
Rulag zginął ostatni. Zabiła go druga kobieta. W czarnym skórzanym stroju, szybka, zwinna, niewidzialna niemal. Ciosem w plecy. Dwa krótkie miecze wbiły się w ramiona mojego brata i ze straszliwym dźwiękiem rozdarły skórę w dół, aż do pośladków. Wrzasnął jak nigdy, a jego krzyk zamienił się w gulgoczący dźwięk, gdy szary olbrzym odciął mu głowę. A potem kopnął ją w ciemność korytarza.
Chyba jeszcze ktoś tu jest... - Kobieta zwana Morrigan wyszeptała magiczne słowa i jasność zalała miejsce masakry, ukazując mnie drżącego pod ścianą, z zapłakaną twarzą.
To jeszcze dziecko - szepnął Szary Płaszcz, przebijając mi brzuch brzeszczotem, na którym jeszcze lśniła krew Rulaga. -
Ale niedługo urośnie.
Potem oddalili się w ciemność, a ja straciłem przytomność.
Po przebudzeniu, czołgałem się do naszego azylu, by zdechnąć wśród blasku i zapachu miłości Rulaga i Terli. Ostatkiem woli zaparłem się o występ skalny i wpełzłem do środka, plamiąc i niszcząc miękkie skóry. Gdy życie niemal już ze mnie wyciekło, usłyszałem szuranie i głosy.
-Jednak intuicja mnie nie zawiodła, zobacz, dokąd nas ten mały zaprowadził... - w głosie dało się słyszeć radość i podziw. Umarłem, przeklinając ostatnim tchnieniem tych morderców, umarłem wśród zawiedzionych marzeń, a brzęk złota i srebra przesypywanych w chciwych dłoniach splamionych krwią, był ostatnią rzeczą, jaką usłyszałem...
KOMENTARZE:
Brak komentarzy
DODAJ KOMENTARZ