Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Książę Wysp
Stara, zgarbiona kobieta zasiadła na nadmorskim głazie pozwalając, by mroźna woda obmywała jej stopy. Otuliła się szczelniej grubym płaszczem, poznaczoną zmarszczkami twarz wystawiając wprost pod silny, zimny wiatr. Zdawała się ignorować nadchodzącą śnieżycę, czekała cierpliwie.
- Virael? - usłyszała, gdy tylko rozpierzchły się ciemności.
Olbrzymi brodacz ciężko zbliżył się do niej, podał jej płaszcz.
- Owiń się nim, stara. Jest zimno.
- Klif. - przyjęła płaszcz i zdecydowanym ruchem skierowała się bliżej wybrzeża, nad samo morze. Mimo, iż jej oczy były zamknięte przebrnęła przez kamienną plażę sprawniej niż szaman, pewnie stąpała po śniegu.
        Stał nieruchomo na skale wrzynającej się w morze, spoglądał przed siebie. Nie zwracał uwagi na zimno, zdawał się nie zauważać nadchodzącej śnieżycy. Przetarł twarz, założył grubą czapę ze skóry niedźwiedzia. Choć wokół szalała sroga zima jego myśli skierowały się w inny czas i miejsce.
- Każda historia została już kiedyś opowiedziana. - drgnął, wyrwany z zadumy.
Zupełnie zapomniał o starej, która go tu zaprowadziła. Dotąd była cicha i nie zwracała na siebie żadnej uwagi, dając czas na rozwagę...Pozwoliła mu wszystko spokojnie przemyśleć, by znowu poddać w wątpliwość jego postępowanie. Szanował ją i cenił, lecz zaczynało go to irytować...czy ona nie może zrozumieć, że nie ma innego wyjścia?
- Pamiętasz, jak kończy się historia Isorida? - nie czekała na odpowiedź- Wszystko, co osiągnął przez całe życie staje się ruiną w zaledwie jeden dzień. On i jego zwolennicy giną, pociągając za sobą w otchłań tysiące innych. Często niewinnych. Dlaczego? Bowiem jego dzieło splamiła krew. Zbłądził i obrał złą drogę, wolał pogardę i nienawiść od szacunku i miłości. Użył miecza, gdy mógł słowa. Oddał hołd wojnie, nie pokojowi. Jak mawiał: " Wszystko co czynię, czynię w słusznej sprawie"...
- On miał wybór. My nie mamy...
- Jest wiele dróg, młodzieńcze. Trzeba je tylko dostrzec.
- Wiele dróg, powiadasz? Owszem, możemy czekać cierpliwie na krucjatę wysłaną przez Kościół. Albo i na samą Koronę Arenii, która odetnie nas od pobratymców z lądu. Nasi bracia zginą, jeśli nie przyjdziemy im z pomocą. Nie możemy nic uczynić, póki za naszymi plecami są Wyspy. Książe Ichentor, jak powiada mój informator...to znaczy zdrajca z ich szeregów pracujący dla kupców od Exa...
- Poniosło cię, młodzieńcze. Twój Mistrz nie byłby z ciebie zadowolony. Jesteś przemęczony, dużo ostatnio pracujesz. Wiem, ile wysiłku cię to kosztuje i ile nerwów. Moc słono kosztuje, nawet dla ciebie. Cicho, o nic nie pytaj. Co do informatora, wiem o nim. Verthold był mi przyjacielem jeszcze nim wziął cię na nauki. Pewien Nord, jego wcześniejszy wychowanek, zdołał się wkupić w łaski króla Satherada, zamieszkał na Dnalog i założył tam rodzinę. Przebiegły oraz inteligentny, szybko awansował do rangi osobistego lekarza rodziny królewskiej. Żaden medyk z wysp nie mógł mu dorównać w sztuce leczenia, stał się autorytetem znanym i poważanym. Cieszył się zaufaniem monarchy i rozmaitymi przywilejami, nim na tronie zasiadł Ichentor. Nadeszły ciężkie czasy, lecz, jak się domyślam, wciąż trzyma się twardo wraz ze swymi dużymi wpływami w Księstwie. Prawda, Raukardzie?
- Virael...Skąd ty...Jak...Przecież to niemożliwe...
- Te oczy, mimo iż zamknięte, widzą więcej niż ci się zdaje, młodzieńcze. Nie spodziewałam się, że Silgoth wciąż przesyła tu informacje. Gdzie?
- Skoro już wiesz...w Storku. Zapisane znanym niewielu językiem runicznym wiadomości przywożą do mnie kupcy, gdy wracają z wymiany handlowej z Nordami z lądu.
- Więc musisz wiedzieć, że Wyspy nie stwarzają teraz dla nas żadnego zagrożenia. Ichentor zupełnie o nas zapomniał. Krucjata również prędko nie nadejdzie, jeśli w ogóle. Kościół nie jest zgodny, królowie są związani własnymi wojnami. Dla nich nic nie znaczymy, jesteśmy jedynie uciążliwą muchą . Koronie areńskiej nie dostoimy, Jarl nie wygra tej wojny mieczem. Jego wrogowie są zbyt silni i liczni, ich wiarę wspierają uzdolnieni kaznodzieje. Sam Król jest naciskany przez dostojników Kościoła, nie odstąpi tak łatwo pola.
- Więc mamy się poddać? Zapomnieć o naszej kulturze, wierzeniach i przyjąć ich własne? Wyrzec się bycia Nordami, pozostawić stare życia za sobą, by być tacy, jak oni? Przyjąć władzę zakłamanego Kościoła i jego książąt, którzy rozgrywają między sobą własną grę?
- Nigdy. - odparła natychmiast z ostrością, która go zadziwiła - Już ci to kiedyś mówiłam: nigdy nie wolno się poddawać. Zawsze jest nadzieja.
- Więc co mamy czynić, Virael? Jak postąpić, by zmierzch przerodzić w świt?
- Trzeba odrzucić miecz i wyciągnąć rękę. Okazać cierpliwość i wyrozumiałość, rozwagę i przebiegłość. Możemy żyć obok siebie w pokoju. Możemy, choć potrwa to lata, może nawet wieki, zdominować naszych dzisiejszych wrogów. Przerodzić zmierzch w świt. To wszystko jest możliwe, jeśli dobra wola zatryumfuje nad przemocą, okrucieństwem i wzajemnym niezrozumieniem.
- Dobra wola? Kościoła? Biskupów? Królów i Książąt? Śmiem wątpić. Oni nie ustaną, póki nas sobie nie podporządkują. Nie potrafią przegrywać. Jeśli wyciągniemy do nich rękę, odrąbią ją nam. Oni są głusi na słowa, dla nich liczy się tylko jedno: władza. Zrobią wszystko, by ją mieć. Lecz na nas, Nordach, stępią swe zęby. Jarl dzielnie walczy i nie ustaje w swych zmaganiach z Arenią, niebawem wesprzemy go. Otwarłem już grę wojenną, Exa pójdą za nami, bowiem są całkowicie w naszej władzy. Gdy stopnieją śniegi przyjdzie czas na południowców, plemię Ydrim. Wszystko jest przygotowane, na pewno skłonimy ich, by wzięli w tym udział pod komendą Halgrana. Virael, Wyspy są już nasze. Gdy je zdobędziemy połączymy siły z naszymi braćmi z lądu przeciw Koronie Arenii. Uwierz mi, przemienimy nasz zmierzch w świt.
- Kto mieczem walczy, ten od miecza ginie. Isorid zrozumiał swój błąd dopiero wtedy, gdy wszystko było już stracone. Pogrzebał to, co kochał, bowiem wstąpił na ścieżkę miecza i krwi. Zaklinam cię, nie popełnij błędu Isorida.

*


Ogień trzaskał w palenisku, grzały się przy nim trzy osoby. Trzy cienie w wielkiej, mrocznej sali wspartej czterema kolumnami masywnymi. Noc była zimna, stary budynek z drewna nie dawał zadawalającej ochrony przed chłodem. Wszyscy już spali, z wyjątkiem...Rady. Nikt nie mógł dosłyszeć ich szeptów, nikt nie mógł poznać ich planów. Owinięci grubymi kocami raczyli się miodem pitnym, który przynosił przyjemne ciepło.
- ...to koniec Ulryka, jego plemię jest pod naszą kontrolą. - barczysty brodacz zakończył niespiesznie sprawozdanie, uważnie obserwując starca.
- Povis, Ulryk i jego syn, Artswern...To duża strata. Znałem lepiej od was Ulryka, jego ojciec był mi szczerym przyjacielem. Jeśli w Artswernie pozostała choć krztyna krwi przodków - powróci, by się zemścić. Z tego, co słyszałem wynika, iż jest sprytniejszy niż można by sądzić. Ustąpił, bowiem potrzebował czasu. Obawiam się, że powróci silniejszy i groźniejszy niż dotąd. Powróci, by wyrównać rachunki...Może okazać się waszą zgubą.
- Wątpię, Heremenie, szczerze wątpię. Nie potrafi władać mieczem, nie posiada autorytetu w plemieniu, brak mu również determinacji i odwagi. Oszczędziłem go, by uniknąć rozlewu krwi. Tych paru wiernych jego rodowi zapomni o nim w końcu, zaakceptuje nowy porządek. Co do Povisa szkoda mi go nie mniej, niż tobie. Gdyby nie próba otrucia nas, mógłby zostać cennym sojusznikiem.
- Halgranie, Ulryk był zdolnym przywódcą wojskowym. Gdyby go zwerbować, miast zabić...
- Taka była wola duchów. Spełnił swoje zadanie i musiał ustąpić pola innym.
- Tak...taka była wola duchów, Raukardzie, wola duchów...z pewnością, bez cienia wątpliwości...Ale dosyć tego gdybania, co się stało to się nie odstanie. Zorril i Barwig...nie spodziewałem się tego po nich. Co uczynią, by przygotować grunt pod kampanię?
- Utwierdzą przekonanie o tym, że duchy są po naszej stronie. A skoro duchy są z nami, to ten, kto stanie nam na drodze podzieli los Ulryka. Podsycą strach, wyciągną na wierzch ukryte lęki. Jednym słowem: zapewnią trwałość naszemu dziełu.
- Eberhard wraz z drużyną najlepszych wojowników tam jest- dodał Wódz - Straż przyboczna ustrzeże Barwiga przed nim samym, nie zdoła zadziałać przeciwko nam. Zostawiłem tam piątą część naszych ludzi, utrzymają w ryzach niedawno wcielonych Exa i pozostałych. Sądzę, iż ryzyko buntu jest znikome. Zresztą, zabezpieczyliśmy się przed nim dobrze.
- A Zorril? Skoro raz zdradził ze strachu, może ponownie to zrobić. Albo z poczucia winy, to słaby człowiek.
- Nie ośmieli się - szaman uśmiechnął się złowrogo - Ma dobrego opiekuna, zadbałem o to.
- Więc Starszy Exa wraz z ich Wodzem zatańczą tak, jak im zagramy. Nie podoba mi się to wszystko, lecz nie można odmówić wam mistrzostwa w wykonaniu. Chociaż inwazja na Wyspy to ryzykowny pomysł...
- Zaufaj mi i mojej Mocy. Mój Mistrz, Verthold już dawno przygotował grunt pod inwazję. Przekazał mi niezbędną wiedzę i środki, potrafię je wykorzystać. Jeśli trzy plemiona zostaną zjednoczone i ruszą na Wyspiarzy- zwyciężą.
- Duchy i ich wysłannik, Raukard, są po naszej stronie. Niedługo pod moją komendą stanie siła zdolna stawić czoła zbrojnym Księcia. Zwyciężymy. Wierzę i ufam naszemu szamanowi. Mój ojciec na łożu śmierci kazał mi słuchać rad Vertholda i wierzyć w jego siłę, bowiem on nigdy nie zawiódł, nigdy się nie pomylił. Raukard jest wychowankiem Mistrza, został uznany za godnego następcę. Musi nam się udać, Heremenie. Wkroczyliśmy na drogę, z której nie ma odwrotu. Zważ na to.
- Widzę, że już podjęliście niezłomną decyzję. Z pewnością zdołacie zmusić Exa do posłuszeństwa, lecz co uczynicie z plemieniem Ydrim?
- Przytłaczająca przewaga w ludziach i flocie, większe umiejętności bojowe. Aura siły i strachu, która od niedawna otacza Elgaenów. Nie odważą się wystąpić przeciw nam, staną u naszego boku. Oczywiście, wyłożymy im plan i zaproponujemy zyski, powiedzmy...piątą część tego, co złupimy. Albo tyle, ile zdołają wziąć i unieść. My, rzecz jasna, zagarniemy trzy piąte zysków i władzę. Wyspy są już nasze, Heremenie.
- Cóż...czas pokaże, czy dobrze czynicie. Kości zostały rzucone.

*


Olbrzym z zasłoniętą przez kaptur twarzą niespiesznie wszedł tylnym wejściem do chaty Wodza. Niebo rozjaśniało się już, niebawem plemię zacznie swój zwykły, monotonny dzień.
- Raukard. - stwierdził, nie odwracając się nawet. Sączył powoli wino z kielicha przy tym samym stole, przy którym ostatni posiłek spożył Ulryk.
Po jego prawicy opierał się o okno łowca z kamienną twarzą. Przywódca Exa wiedział, iż jeden niewłaściwy ruch mógł kosztować go życie. Gotował się ze wściekłości na myśl o tym, jak padł ofiarą własnego spisku. Przez całą zimę każdy jego ruch obserwowali bacznie najlepsi wojowie elgaeńscy, Eberhard podążał za nim niczym cień. Stał się marionetką Halgrana, a właściwie szamana. "Ten cholerny szaman wszystkich oszukał i zniewolił ich wole. Powoli, ale metodycznie. Jakżebym chciał wbić mu nóż w plecy i napluć na Elgaenów. Gdyby tylko nie ich przewaga liczebna i zastraszenie moich ludzi..."
- Idą. - odrzucił kaptur z twarzy, zasiadł naprzeciw gospodarza. Poczęstował się bez pytania winem, zmierzył go zimnym spojrzeniem. - Wysoka jakość. Ostatnio rzadko spotykane u nas, będziemy musieli to poprawić podczas pobytu na Wyspach - rzucił beznamiętnie. Obserwował twarz Barwiga, lecz ten nie zdradził się z żadnymi emocjami. Był starym graczem - oszukiwał, kłamał i szantażował od dawna. Choć przegrał bitwę, mógł jeszcze wygrać wojnę.
- Halgran ze swoimi wojownikami za chwilę tu będą. Zbierz Exa na pustej przestrzeni obok wioski, wszyscy musimy się tam pomieścić. Przygotuj jakieś podwyższenie dla mówcy. Gdy się zacznie, będziesz wiedział, co robić.
Opróżnił jednym haustem kielich, rzucił znad niego nienawistne spojrzenie brodaczowi. Przypasał sobie pas z mieczem i wyszedł bez słowa.
- Kalwur go przypilnuje. - wyrzekł łowczy, odpowiadając na nie zadane pytanie.
- Komplikacje?
- Brak. Wszystko przebiegło gładko i łatwo, chociaż mamy pewnego podżegacza. Na razie niegroźny, lecz nie sposób przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja.
- Zorril?
- Spełnił zadanie. Obawiam się jednak, iż stanie się bezużyteczny. Gryzie go sumienie,źle znosi to wszystko. Raukardzie? Co ci dolega?
- Nic poważnego, tylko zmęczenie. Opisz mi tego podżegacza.

*


- Bracia Exa! Zebrałem was tutaj, byście wysłuchali słów Wodza Elgaenów, Halgrana. Powiadam wam: ten Nord jest jedynym, który może położyć kres władzy Kościoła i możnowładców. Ja, Barwig, poddaję się w pełni jego woli w niezachwianej wierze, iż pod jego przewodem zawojujemy świat. Przyszedł czas, by kamienne mury spłynęły krwią. Krwią kłamców, którzy pragną naszej śmierci i niewoli.
- Exa! - zagrzmiał potężnie z podwyższenie mąż o orlich rysach, gdy tylko przedmówca usunął się w cień - Ten świat zawsze był i będzie nasz! Tchórzliwi feudalni władcy i biskupstwo nie odbiorą nam naszej ziemi, nie umocnią naszą krwią swej władzy opartej na kłamstwie! Duchy przemówiły do mnie słowami "prowadź lud swój ku zwycięstwu i chwale z naszym błogosławieństwem, bowiem w tobie odrodził się Pierwszy Wódz, który zapoczątkował waszą erę." Natchnęli mnie przodkowie w śnie i wskazali drogę do chwały oraz wieczności. Drogę, którą podążyć winni wszyscy Nordowie.
- Słuchajcie słów zesłanego nam przez przodków wybawiciela! - zakrzyknął Zorril.
- Duchy przemawiają przeze mnie, duchy są ze mną i we mnie. - gromko zaczął Raukard, stając po prawicy Wodza - A powiadam wam ja, iż Halgran prawdę mówi, której nikt kłamu zadać nie zdoła.
- Lada dzień wyruszę na Wyspiarzy! Ich władca, Książe Ichentor od lat knuje przeciw nam, podżega Kościół do wysłania krucjaty. Pozostaje w cichej zmowie z Areńskim Królem, który mieczem i ogniem usiłuje wydrzeć nam naszą ojczyznę. Ichentor, Król i Kościół pragną śmierci Jarla. Bowiem gdy on padnie, my również padniemy. Posypie się na nas grad ciosów z trzech stron świata, naszą wyspę zaleje pomiot zaślepiony obłudnymi słowy swych panów. Jeśli pokonamy Wyspiarzy pozbawimy naszych wrogów z lądu ważnego sojusznika, uniemożliwimy samozwańczemu władcy skorzystanie z pomocy drogą morską. Będziemy mogli uderzyć w słaby punkt Korony i to jeszcze jej orężem! Nasza droga wiedzie po trupach Ichentora i Kościoła oraz Areńskiego Króla, lecz nie po trupach ich poddanych. Przejmiemy kontrolę nad Wyspami i ich mieszkańców wyślemy do walki ze swymi byłymi sojusznikami. Zwiążą nasze wrogi walką, podczas gdy my wraz z armią Jarla zadamy decydujące uderzenie!
- Jak mamy pokonać silniejszych od siebie?! Skąd mamy wiedzieć, że twoje słowa również nie są obłudnymi kłamstwami?! - zakrzyknął ktoś z tłumu.
- Wiatr niesie burzę z piorunami na mych wrogów, a ziemia wypluwa ich szczątki! - powietrze nagle zafalowało, szaman wskazał palcem na podżegacza, a ludzie w przestrachu odstąpili od niego - Jestem wysłannikiem duchów, które przemawiają przeze mnie. Nikt, NIKT nie będzie podawał w wątpliwość zapewnień duchów! - nim przebrzmiał jego wściekły ryk, potężny grom przetoczył się po ziemi. Z białego, czystego nieba stoczyła się nagle błyskawica, spadając wprost na krzykacza. Upiorny błysk oślepił na chwilę wszystkich, dobiegł ich krótki krzyk pełen cierpienia i bólu. Po chwili Exa spoglądali już z trwogą na przypalone zwłoki, które jeszcze przed chwilą były inspiratorem ich rewolucji. Zapanowała cisza.
- Pokarali go przodkowie - dało się dosłyszeć mruknięcie zszokowanego Zoriila.
- Gniew duchów spadł na tego, który śmiał sprzeciwić się ich woli. Oto dowód, że Halgran działa z ich rozkazu. - nawet pod najmężniejszymi ugięły się na chwilę kolana, gdy dosłyszeli zimny, zmieniony głos Raukarda.
- Potrzebuję tylko najodważniejszych, najszybszych, najzręczniejszych i najsilniejszych. - podjął Wódz, szybko otrząsnąwszy się z szoku - Jedynie najlepsi, prawdziwi mężczyźni, mogą towarzyszyć mi w ataku na Wyspy. Duchy pokazały swoją siłę i to, że nam sprzyjają. Kto pójdzie ze mną, temu bogactwo i chwała na wieki. Na cześć największych powstaną pieśni, które uczynią ich nieśmiertelnymi. Barwigu, Wodzu Exa - jego głos był ciężki od śmiertelnej groźby.
Barwig potoczył wzrokiem po swych ludziach, zawahał się na chwilę.
- Masz mój miecz, Halgranie. - przerwała mu potężna fala okrzyków.
Exa jak jeden mąż zdecydowani byli oddać się pod komendę Halgrana, w którym odrodził się Pierwszy Wódz. Halgrana, który miał na swe usługi Moc wysłannika duchów, Raukarda. Halgrana, który oferował ratunek i chwałę na wieki, a najmężniejszym przyobiecał nieśmiertelne życie w pieśniach.

*


Drakkar kołysał się delikatnie, pchany gwałtownym wiatrem płynął dziarsko przez spokojne morze. Za przewodzącymi statkami Elgaenów uformowały się dwie grupy - po lewej Ydrimowie, a po prawej Exa. Olbrzym wciągnął z lubością delikatne, morskie powietrze, wiatr igrał z jego długimi włosami. W ciszy i skupieniu oczekiwał czegoś, przysłuchując się rozmowie trzech mężczyzn obok niego. Pośrodku małej grupki stał Halgran, siła i autorytet promieniowały od niego. Po prawicy swojej postawił Barwiga, upokorzonego rolą pionka w grze większych i wywyższonego teraz, by uspokoić jego przerośnięte ambicje. Wódz Exa, oficjalnie, był najważniejszą osobą po przewodzącemu wyprawie Wodzowi Elgaenów. W ich małej grupce, skupionej na dziobie drakkara, znalazł się również Wódz Ydrimów - niski, łysiejący mężczyzna o niepozornym wyglądzie i pomarszczonym czole. Raukard uśmiechnął się na myśl o łatwości, z jaką przekonali go do udziału w inwazji. Pozytywnie zaskoczył go rozsądek Cadgarta, który szybko rozważył wszystkie argumenty przemawiające za i przeciw, by ostatecznie stanąć po stronie silniejszego. Wolał uchronić swe plemię przed niewolą i wchłonięciem wyruszając z własnej woli, niż stracić wszystko, również życie...
- Szamanie, niedługo będziemy widoczni z północnego krańca Dnalog.
- Jesteś pewny?
- Tak. Ta mała wysepka, niedaleko przed nami, jest granicą widoczności z wieży obserwacyjnej Ichentora. Nieraz robiłem wypady na wybrzeże.

*


- Taki piękny, słoneczny poranek...Ach, że też musimy tu tkwić i wypatrywać tych barbarzyńców...przecież oni od dawna nie stanowią dla nas zagrożenia...
- Tak rozkazał Książe. Nie lekceważ Nordów, pamiętam, jak...- starszy wartownik urwał w pół słowa -Cholera, widzisz to, co ja? - wskazał coś na linii horyzontu.
- Wiatr ucichł...- pod młodszym żołnierzem zatrzęsły się nogi, zacisnął palce na drzewcach włóczni.
Zapanowała martwa cisza, świat szarzał w oczach.
- Mgła...nie widzę słońca, gdzie...
- Zamknij się! - warknął - Ta mgła nie może być naturalna, ale nie przesłania nam całkowicie słońca. Chociaż trudno mu przebić się przez nią...Słuchaj: gwałtowny wiatr nagle ucichł i zaraz po tym od morza spłynęła gęsta mgła...i to znikąd. To czary, biegnij po dziesiętnika i każ mu wysłać gońców do Ysiv! Co tak stoisz, szczeniaku?! Jestem już za stary na...
- Przesądnyś, Harilu. - mąż w sile wieku pokonał ostatni stopień i rozejrzał się szybko - Tak myślałem, od morza. Rzadkie, ale spotykane.
- Dziesiętniku, to czary! Gdy byłem w służbie królewskiej...
- Taki stary, a taki głupi...Mój ojciec był księdzem i powiadam ci z całą pewnością: to nie są szatańskie sztuki. Bóg zachęca nas do modlitwy i kontemplacji zesłaną ciszą i spokojem.
- Dziesiętniku...
- Cicho, Harilu. Mało brakowało, bym został duchownym. Wiem, co mówię. Nie lękaj się tej mgły, zaufaj Panu.

*


Owinął się grubym płaszczem - mgła przyniosła znaczne oziębienie. Ten "kłujący" chłód przypomniał mu o upiorze...Nigdy nie lubił obecności Dhomara, choć duch niejednokrotnie udowodnił swą przydatność. Teraz podążał tropem druida, który ostatnim razem był bliski unicestwienia wiarołomcy i zniweczenia planów inwazji.
- Zaprawdę potężna jest twa magia, szamanie...Lecz teraz rozbijemy się o skały...
- Mylisz się. - przerwał Cadgartowi - Duchy mają nas w swej opiece. Pod koniec dnia bezpiecznie dotrzemy do celu podróży.
Wódz zamierzał coś dodać, lecz szybko zrezygnował. Jego czujne oczy dostrzegły na twarzy Raukarda doskonale skrywany nadludzki wysiłek i napięcie. Inni mogli wierzyć, że duchy zapewnią im bezpieczną podróż i uchronią przed dostrzeżeniem. Inni.

*


Siedział w półmroku, obracając w zamyśleniu kielichem. Chłonął delikatny aromat białego wina, co jakiś czas spoglądał na wędrowną trupę, na najlepszych muzyków Wysp. Subtelna melodia umykała mu, słowa ballady brzmiały żałobną nutą. Otrząsnął się z czarnych, irracjonalnych myśli, muzyka przeniosła go w przeszłość.
Oczyma duszy widzi dawną chwałę i potęgę, wielkie bitwy i wspaniałe zwycięstwa wuja. Dni, w których Wyspy są u szczytu swej potęgi. Nagle muzyka rozbrzmiewa niższymi tonami, jego uszu dobiega szczęk oręża, krzyki umierających ludzi. Wtem nad bitewną wrzawę wznosi się potężny okrzyk -"Wyspy", lecz urywa się nagle, to Silverhut pada. Głos śpiewaczki wznosi się wysoko, za fletnią, wkrótce powoli opada, aż do szeptu. Niebo rozświetla łuna, z królewskiego ostrza spływa krew. W powietrzu unosi się zapach śmierci, zapada ciężka cisza. Ludzie sprawiają wrażenie wędrowców znużonych długą drogą, a nie zwycięzców, na których cześć powstaną pieśni. Siwiejący, barczysty mężczyzna pochyla się nad łożem syna, pada na kolana. "Przykro mi, Wasza Wysokość. Zrobiliśmy wszystko, co się dało", dobiega go przytłumiony głos medyka. Wznoszą się ciche pieśni i modły, gdy Silverhut łączy się z tym, co tak bardzo ukochał - morzem. Dnalog jest ciche i smutne, w kościołach tłumy ludzi modlą się za spokój duszy królowej Endrianel. Królewski orszak zatrzymuje się, nikt nie zauważa powrotu Satherada, zwanego później Okrutnym. Zagadnięta wdowa obleczona w czerń z płaczem odpowiada, że piękną królową zabrało złe morze. Delikatne, żałobne nuty niosą poczucie straty i bólu, które przeszywa serce Ichentora, tęskny głos śpiewaczki błaga Boga, by zwrócił światu Endrianel. Przepełniona bólem pieśń milknie w całkowitej ciszy.
Zaledwie dwadzieścia dwa lata temu...łza spływa mu po policzku, choć nie znał rodziny. Wychował się na dworze w Arenii, spokrewniony z tamtejszym rodem panującym. Często bywał w Tornor, spod którego rządów Satherad wyrwał Wyspiarzy. Wuja widział tylko raz, po tragedii. Potem szafoty spłynęły krwią, zaczęły się masowe mordy, ludzi z ulicy brano na tortury. Pamiętał, że arystokracja sądziła, iż Król Wysp oszalał. Krzyczał coś o jakimś spisku i sługach szatana, którzy odebrali mu ukochanego syna i żonę. Wszędzie węszył spisek, swe nienawistne spojrzenie coraz częściej kierował na szlachtę i wysokich urzędników.
Wspomniał, jak po roku matka posłała po niego z wiadomością "król umarł". Tylko tyle. Wszyscy jednak wiedzieli, że ona i reszta rodu wzniecili powstanie przeciw władcy, obalili go i zabili. Nim to się stało, odczuwał dziwny niepokój, miewał bezsenne noce. W przededniu nawiedził go koszmar, po którym obudził się z przeraźliwym krzykiem. Szybko wtargnęli do jego komnaty strażnicy z obnażoną bronią, lecz wtedy nic już nie pamiętał ze swego snu...
     Popijając białe wino siedział w półmroku i słuchał przepełnionych żalem pieśni o dawnych, choć jakże bliskich dniach. Z trudem powstrzymywał płacz, wędrując po ciemnych komnatach duszy. Nigdy jeszcze nie przepełniał go taki niepokój, poczucie wielkiej straty...i żalu.
Muzycy grali całą noc, a Książe w milczeniu słuchał urzekających melodii. Tak zastał ich świt.

*


Drzwi sali tronowej rozwarły się, bez słowa wszedł wysoki mężczyzna, owinięty w szary, stapiający się z otoczeniem płaszcz. Kroczył pewnym, żołnierskim krokiem. Niczym maska ponure oblicze najemnika nie wyrażało żadnych uczuć. Paskudna szrama przebiegała przez jego prawy policzek, były jeszcze widoczne ślady nieumiejętnego zszycia jej przed laty. Czoło miał wysoko sklepione, jego łysina zdawała się przedłużać je. Bezszelestnie podszedł do tronu, na jego znak zamknięto ciężkie drzwi.
- Panie - jego szorstki głos obudził Ichentora, który zasnął po koncercie muzyków. Tamci, widząc to, ulotnili się wraz z nastaniem świtu, pozostawiając władcę w spokoju po bezsennej nocy.
- Panie. - powtórzył z naciskiem.
- Słucham cię, Valdrigarze. - przeciągnął się i obrzucił go czujnym spojrzeniem.
- Radzę odwołać dzisiejszą ucztę i zakazać świętowania na mieście.
- A czemuż to?
- Osłabi to naszą obronę. Ludzie zajmą się zabawą, zamiast chronić Ysiv. Mury będą słabiej obsadzone, a bramy gorzej pilnowane. Większość straży z zamku skupi się na ochronie świętujących, pozostawiając puste posterunki.
- Odmawiam. Nie doniesiono mi o żadnym zagrożeniu.
- Mimo to nalegam. Wyczuwam zagrożenie, a mój instynkt jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Znasz moją reputację, panie.
- Owszem, znam. - stał przed nim weteran wielu wojen, znany i ceniony dowódca. Od pewnego czasu wiódł życie najemnika, przewodząc plutonowi zwerbowanemu z najlepszych zaciężnych wojaków, jakich widział kontynent. Teraz ci ludzie stanowili jego Gwardię Książęcą, której wynagrodzenie pochłaniało olbrzymie sumy. - W innych okolicznościach przychyliłbym się do twej prośby, lecz nie teraz. Zezwalając na organizację wojsk najemnych temu wielmoży z Tornor...
- Garlowi.
- Ach, tak, Garlowi...jednym słowem: podjęliśmy się zakwaterować, wyekwipować i wysłać jego zaciężną armię oraz, za dobrą opłatą, udostępnić mu dane naszego wywiadu na temat Jarla. Nasi ludzie zajęli się wykonaniem zlecenia, którego część odstąpiliśmy, bowiem przerastało nas. Potem rozdaliśmy kontrakty do wykonania zaufanym kupcom w zamian za udział w zyskach, a oni część tego wielkiego brzemienia przenieśli na pomniejszych i tak dalej. Tym sposobem wszystkie większe persony zarobiły krocie, a znaczne sumki dostały się również niższym w hierarchii za ich ciężką pracę. Arystokracja i mieszczaństwo po tak znacznym zarobku są skore do uczczenia tego. Dzięki temu przedsiębiorczy, drobni kupcy w Ysiv będą mogli zarobić na święcie, a ja wyprawioną ucztą podkreślę swe ogromne zasługi dla gospodarki Wysp. Umocnię swoją pozycję i pozwolę, by moi poddani bogacili się. Czyż może być coś piękniejszego? - na widok ponurej twarzy niebezpiecznego dowódcy Gwardii szybko wyzbył się chwilowego entuzjazmu, który ogarnął go na myśl o tych wspaniałościach - Ja też mam złe przeczucia, Valdigarze - powiedział poważnie- Lecz teraz nie możemy się wycofać. Za późno na to.

Zaskoczyły go własne słowa. Czemu on, Książe Wysp, miał tłumaczyć się jakiemuś najemnikowi? Przeklął się w duchu za tę myśl: to był przecież Valdigar, który dwa lata temu uchronił go przed skrytobójczym atakiem. Ten człowiek był gwarantem bezpieczeństwa na spiskującym dworze, gdzie co drugi człowiek pragnął jego śmierci.
- Panie, pozwól mi zatem rozporządzić dostępnymi środkami na ten jeden wieczór, bym mógł osobiście dopilnować zabezpieczeń.
- Kapitan Straży Miejskiej nie będzie zachwycony. Zgadzam się jednak.
- Dziękuje.
- Możesz odejść. Ach, poślij kogoś po biskupa. Niech stawi się w moich prywatnych apartamentach.
- Rozkaz.
Gdy tylko siwiejący dowódca Gwardii wyszedł, Książe udał się do swych komnat. Od chwili przekroczenia progu sali tronowej dyskretnie podążali za nim dwaj najemnicy w pełnym rynsztunku.

*


Do wschodu słońca pozostała godzina. Wyszedł na balkon, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zdziwiła go wszechobecna, ciężka mgła. Dosłyszał szum morza, lecz nie mógł go dostrzec. Rozkoszował się ciszą, która spłynęła na Ysiv. Wiedział, że miasto niebawem zbudzi się i zacznie się ruch podczas ostatnich przygotowań do święta. Święta, które było inicjatywą Rady Miejskiej. Rada orzekła, iż mieszczanie spragnieni są zabawy, a ich dobre nastroje i pełne sakiewki temu sprzyjają. Ichentor półtora tygodnia temu, po wypłynięciu zaciężnej armii wielmoża Garla z Tornor, wyraził ochoczo zgodę.
Gdy tylko o tym usłyszał, on, osobisty lekarz Księcia, wysłał pilną wiadomość przez Arenię do Nordów ze swej rodzimej wyspy. Wczoraj dostał odpowiedź: "Przybywamy. Będziemy w Ysiv lada dzień, otwórz tajne przejście na umówiony znak", dalej podano mu informacje na temat lokalizacji podziemnego tunelu służącego jako ostatnia droga ucieczki. Jeszcze tego samego dnia udał się do opuszczonego skrzydła zamku i, ku swemu zdziwieniu, odnalazł zaginione przejście będące najlepiej strzeżoną tajemnicą panów zamku. Wiedzę o nim przekazywano z ojca na syna odkąd powstał zamek, lecz po gwałtownej śmierci króla i przewrocie politycznym zapomniano o nim, co miało okazać się zgubą Księcia i jego zwolenników.
Gdy tak stał i patrzył na świat skryty we mgle był pełen samozadowolenia. Wreszcie, po tych wszystkich latach, padnie wyspiarski Kościół, który tak długo prześladował Nordów. Wreszcie głowa biskupa, którego żołnierze zabili mu syna, zostanie zatknięta na palu, a on zyska sposobność wyrównania rachunków z tym przeklętym duchowieństwem panoszącym się na Wyspach. Całym sercem nienawidził tych zakłamanych tchórzy i radował się na myśl o losie, który im zgotował. Jego uszu dobiegło pukanie do drzwi.
- Panie, już czas. - usłyszał głos sługi.
- Idę.
Rzucił ostatnie spojrzenie na Ysiv, wziął płaszcz i wyszedł ze swojej komnaty w zamku Ichentora. Zamierzał wyjechać z miasta i przeczekać wszystko w swojej posiadłości, pół dnia drogi od stolicy. Oficjalnie jechał do córki, która nagle zachorowała i potrzebowała szybkiej pomocy lekarskiej. To kłamstwo wystarczyło, zważywszy na jej chorowitość.
Wyjeżdżając z niepokojem zauważył, że mimo wczesnej pory po zamku kręci się już spora liczba Gwardzistów. Wyglądało na to, że cała Gwardia licząca sobie pięćdziesięciu ludzi i dowódca zostali postawieni w stan gotowości. To nie było normalne, nawet przy takich uroczystościach.
Nikt nie próbował go zatrzymać, gdy opuszczał wiekowe zamczysko i kierował się ku Południowej Bramie w towarzystwie swego wiernego sługi. Był szarą eminencją, a jego wiedza i kontakty uczyniły go trzecią co do znaczenia osobą w Księstwie.

*


Dziesiętnik oparł się o mur, obserwując ustępującą mgłę. Był wieczór, a on stał i patrzył na znak, że czas działać. Zmierzył ponurym wzrokiem wysokiego, muskularnego miecznika, który z pomocą dwóch najemników dokładnie kontrolował każdego przybysza. Strażnicy miejscy kręcili się w pobliżu, kilku z nich udawało, że pilnuje Południowej Bramy. Widział jak trzęsą się, gdy tylko któryś z Gwardzistów podniesie głos czy choćby zwróci na nich wzrok. Ludzie Valdigara byli nieobliczalni i w pełni zasłużyli sobie na swą paskudną reputację, a co gorsza nikt w stolicy nie mógł dorównać im w mieczu. Od niechcenia pociągnął z flaszki, kalkulując swoje szanse na przeżycie. Gdy ci tajemniczy obcy poczną w regularnych odstępach napływać do miasta, co wkrótce nastąpi, zacznie się rzeź. Najemnicy byli nieprzekupni i kontrolowali tak dokładnie, że żaden uzbrojony człowiek nie mógł obok nich przejść. Więcej niż trzech Nordów w jednym miejscu oznaczało kłopoty, zresztą ci barbarzyńcy rzadko się tu pojawiali po skutecznej akcji wywiadu przeciw nim. Wzdrygał się na myśl o utarczce z Gwardią, chociaż do wzmocnionych wart przy bramach przydzielono tylko po trzech jej członków. Było bardzo prawdopodobne, że zginie ze swymi ludźmi, jeśli dobędą mieczy. Jednak z drugiej strony byli najeźdźcy, z których to ręki czekała go śmierć, gdyby zapomniał podać hasła czy zawiódł.
Żałował, że wziął w tym udział. Kochał swego króla i nienawidził z całego serca Ichentora i jego matki, którzy wymordowali znaczną część rodu, lecz czy był to dobry sposób na pomszczenie władcy? Trwał tak w rozterce, wypatrując słabej strony miecznika.
Zawsze wiernie i lojalnie służył rodzinie królewskiej, aż do teraz. Ichentor doszedł do tronu po krwi własnego rodu, choć zdał sobie z tego sprawę dopiero później. Splamił honor Wyspiarzy ulegając żądaniom Tornor , by Wyspy były Księstwem, nie Królestwem. Od samego początku ciążył w stronę dawnego okupanta, z roku na rok coraz bardziej uzależniając od niego pozornie neutralne Księstwo.
Gdy ujrzał rosłych podróżnych skrywających pod opończami broń wyłaniających się z rzadkiej już mgły, wyzbył się wątpliwości. Sięgając po broń i rozkazując to swym podwładnym nie mógł wiedzieć, że został oszukany.
Umarł w imię zemsty za króla Satherada i za jego ród wierząc, że Nordowie są tylko narzędziem w ręku Temtora, królewskiego kuzyna.

*


Przetarł zakurzony stolik i położył na nim opasłe tomisko zatytułowane "Historia Wysp", któremu wielu kronikarzy poświęciło swe życie. To olbrzymie dzieło zaczął pisać 350 lat temu nieznany kronikarz, będący zarazem zaciekłym wrogiem nordyckiej Arenii. Podczas rządów nordyckich imię kronikarza zaginęło, lecz dzieło z szacunku dla historii kontynuowano niezależnie od sytuacji politycznej, aż do obalenia Satherada. Wraz z królem zaginęły perły literatury, którymi tak się szczycił. W przededniu przewrotu kierowany przeczuciem kazał przenieść bogate zbiory biblioteki do podziemi w zachodnim skrzydle i ukryć je tam. Wszyscy, którzy tam wkroczyli zostali ścięci jeszcze tego dnia, zabierając tę wiedzę do grobu.
Usiadł na starym krześle i przy wątłym płomieniu świecy przeglądał kroniki, przepełniony niepewnością. Niedawno nie wiedział jeszcze o tajemnym przejściu ani o tym, że informacja o spaleniu ksiąg przed wtargnięciem rewolucjonistów do zamku była fałszywa. Czekał w prawie całkowitych ciemnościach na tego, który nazwał się "wysłannikiem duchów". Dreszcz przebiegł po nim, gdy wspomniał zimowe spotkanie i posłańca, który przyniósł mu wiadomość .

*


Siedział w swoim domku w górach przed kominkiem otulony ciepłymi kocami i popijał gorący, rozbudzający napój, którego nazwy nie znał. Zresztą i tak nie potrafiłby jej wymówić w tym dziwnym, dźwięcznym języku. Początkowo szukał schronienia w Arenii przed siepaczami Ichentora, lecz niepokoje wywołane przez napięcia z Arwen zmusiły go do przeniesienia się w spokojniejsze okolice. Opływając Dnalog schronił się w Anves, graniczącym na zachodzie z Tornor. Postanowił zaszyć się głęboko w górach na południu, dzięki czemu od początku zimy nic nie wskazywało na to, by książęce psy wciąż podążały jego tropem. Wpatrując się w ogień snuł plany przejęcia władzy na Wyspach i odbudowy Królestwa, które opłacił własną krwią jego bliski kuzyn. Nie był już młody, lecz wszyscy liczący się krewni zostali zmuszeni do opuszczenia kraju lub zginęli z rąk siepaczy nasłanych przez wywiad. Ichentor panicznie bał się zemsty czy odebrania mu władzy przez rodzinę, którą oszukała i osłabiła jego matka. Dwanaście lat temu cały kraj pogrążył się w chaosie, gdy wywiad z rozkazu Księcia, wspierany przez agentów Korony Tornor, rozpoczął bezlitosną obławę. Doszło do tego, że ród stoczył się na krawędź zagłady, a ludzie byłego okupanta przejęli po nim władzę i wpływy. Na Wyspach rządziło Tornor, a Ichentor przez swą głupotę utracił władzę, którą przez wiele lat z trudem zdobywał. W wielkiej obawie przed własną rodziną wpadł w zastawione sidła i nie wydostał się z nich do dziś. Temtor wiedział jednak, że na dworze istnieje stronnictwo dążące do obalenia marionetkowego władcy i wypędzenia Tornorczyków, na którego czele stoi sam pierwszy minister. Stronnictwo to znalazło mu schronienie i zadbało o to, by zgubił pościg. Był ich tajną bronią, szansą na ziszczenie misternych planów snutych od popadnięcia w szaleństwo nieodżałowanego Satherada. Starannie przygotowano grunt pod operację, lecz wtenczas nikt nie mógł przewidzieć trudności, które miały dopiero wyniknąć.
Z rozmyślań wyrwał go podmuch zimnego powietrza i trzaśnięcie drzwi. Sięgnął po miecz, z którym nie rozstawał się nawet na chwilę od kilkunastu lat i szybko stanął twarzą do drzwi. Nie ujrzał jednak nic.
- Pozdrowienia od Nordów. - rozległ się głos znikąd, po czym przed jego oczyma pojawił się rosły wojownik o barbarzyńskim wyglądzie.
Temtor uniósł rękojeść miecza wykutą w krzyż ku górze, zacisnął na niej dłonie.
- Odejdź, mocy nieczysta! Apage, Satanes! Zaklinam cię na krzyż, duchu, odejdź!
Dhomar popatrzył ze zdziwieniem na starszego, krzepkiego mężczyznę i głośno się roześmiał. Śmiał się tak długo, aż w końcu zdołał się opanować i podszedł do niego na wyciągnięcie ręki, a nagle nadstawione ostrze przeniknęło przez jego niematerialną postać.
- Twój Bóg nie ma nade mną władzy, człowieku. Odłóż tą zabawkę, zanim się skaleczysz.
- Giń, piekielny pomiocie! - rzucił się na upiora wściekle siekąc mieczem, aż opadł z sił.
Stał tak zdyszany i z niedowierzaniem patrzył na stwora, którego nie imała się stal, a krzyż nie wywierał na nim żadnego wrażenia.
- Przysyła mnie tu wysłannik duchów, który zamieszkał pośród Nordów na wyspie na północ od Dnalog. Ma dla ciebie propozycję odnośnie Ichentora. Usiądź więc i wysłuchaj mnie, skoro już wiesz, żeś niezdolny uczynić mi krzywdy.
Temtor odzyskał panowanie nad sobą, odłożył miecz i usiadł w fotelu, mierząc przybysza     niczego nie wyrażającym wzrokiem.
- Zamknij drzwi, strasznie tu zimno.
- Oczywiście. - odrzekł gładko, bez pośpiechu spełniając prośbę gospodarza - Mój pan zdaje sobie sprawę z sytuacji, która panuje na dworze w Ysiv. Wie też o tobie, pierwszym ministrze i stronnictwie.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? I jak mam nazywać ciebie i twojego pana?
- Imiona są nieważne. Na potwierdzenie moich słów przynoszę to - wyjął z sakwy niepozorny pierścień z wygrawerowanym skomplikowanym symbolem - Jak wiesz, jest to znak rozpoznawczy stronnictwa pragnącego przywrócenia niepodległego Królestwa. - widząc podejrzliwość rozmówcy podał mu przedmiot.
Długo porównywał swój własny z wręczonym mu pierścieniem aż stwierdził, iż to musi być oryginał. Oddał go z kamienną twarzą, wyrażając aprobatę lekkim skinięciem głowy.
- A więc pierwszy minister sprzymierzył się z nordyckimi plemionami? Z którymi?
- Jesteś pierwszym członkiem organizacji, który dowiaduje się o dodatkowym graczu, którym jest mój pan i jego bracia.
- Jak mniemam twój pan jest elgaeńskim szamanem. Ostatnim razem, gdy wasze plemiona stanowiły dla nas zagrożenie tylko Elgaeni mieli szamana. Jeśli dobrze pamiętam, nazywał się Verhold. Podobno był dosyć zdolny.
- Verthold - poprawił - Mój pan jest jednym z Elgaenów i, jak rzekłem, jego imię nie ma teraz znaczenia. Przynoszę propozycję połączenia sił.
- Czemu mam się zgodzić?
- Twój brat nie żyje. Gdy liście opadły, jego głowa opadła razem z nimi.
- Nie wierzę. Może twoje słowa są prowokacją, a ciebie samego wysłał Ichentor? Jeśli odziedziczył...
- Ichentor nie potrafi posługiwać się Magią. - przerwał lodowatym tonem - I nie zamierzam udowadniać po raz wtóry prawdziwości mych słów. Widziałeś pierścień. Jeśli nie zamierzasz mnie wysłuchać, odejdę.
- Powiedz mi zatem, czemu Elgaeni pragną śmierci Księcia?
- Obecny biskup piastuje swoje stanowisko dzięki niemu. Wyspiarski Kościół pragnie śmierci Nordów, prowadzi szeroko zakrojone działania przeciw nam. Wyspiarze stają się coraz bardziej nieprzyjaźni względem nas i z lekkiej niechęci narodziła się umiarkowana wrogość. Doszło do tego, że często jesteśmy uważani za diabły wcielone i sługi Szatana na kontynencie, gdzie Kościół bliski jest nawoływań do krucjaty przeciw nam. Ichentor pozwala na to biskupowi wiedząc, że ten ma sporą szansę na nasłanie sług Kościoła na nas i eliminację trzech plemion. Gdy sytuacja uspokoi się na kontynencie...- wymownie zawiesił głos.
- Rozumiem. Wraz ze śmiercią mego młodszego brata, w co wciąż trudno mi uwierzyć zważywszy na jego ostrożność oraz dyskrecję, stronnictwo utraciło znaczną część swej siły i kontaktów. Teraz, jak mniemam, nie jesteśmy zdolni przeprowadzić akcji samodzielnie. Dlatego twój pan w imieniu Elgaenów proponuje połączenie sił, tak? Pomożecie mi jako me zbrojne ramię zdobyć tron i przywrócić Królestwo, lecz waszym warunkiem jest cała zawartość skarbca, który niedługo napełni się po brzegi dzięki interesowi z Garlem? I, gdy dostaniecie te bogactwa, odpłyniecie?
- Dobrze rozumujesz, człowieku. Zamiast napaść i ograbić Wyspy oddamy się pod twe rozkazy w zamian za wszystko, co może zaoferować Księstwo. Wszystko. Gdy wynagrodzisz nasz trud rzekniesz, jakiej liczby wojowników potrzebujesz, bowiem bez nich, jak wiesz, nie obejdzie się. Reszta odpłynie z zapłatą, a potrzebnych ci ludzi wynajmiesz jako najemników, płacąc im normalny żołd. Gdy stworzysz własne wojsko - odejdziemy. Oczywiście, biskupowi przydarzy się nieszczęśliwy wypadek w tym całym zamieszaniu podczas obalania Ichentora. Potem załagodzisz sprawę na dworach kontynentu i przekonasz hierarchów Kościoła, by zostawili nas w spokoju. Takie są nasze warunki.
- Żądasz niewyobrażalnej wręcz ceny. Jak mogę zgodzić się na coś takiego?
- Z dnia na dzień wpływy Tornor rosną, a w każdej godzinie coraz bardziej Księstwo ciąży ku byłemu okupantowi. Ichentor ma wielu wrogów, lecz niedługo zyska sobie wpływowych zwolenników. Obrasta w siłę, choć nie potrafi się wyrwać z ich sieci. Niedługo jego pozycja będzie zbyt silna, by można było obalić go i wyprzeć Tornorczyków. Straciłeś znaczną część własnego zaplecza, a zanim je odbudujesz, będzie za późno. To jedyna szansa na zapobieżenie kolejnej okupacji, która nastania za rządów Ichentora, jeśli nie zostaną przerwane. Wszystko zostanie sprytnie zamaskowane, lecz to nie zmieni faktu, że Wyspami będzie rządzić Korona Tornor. Jeśli odrzucisz propozycję mego pana umrzesz na wygnaniu, nic nie osiągnąwszy.
- Wynajmę was za podwójny żołd i zadbam o to, by wyspiarski Kościół zmienił postępowanie względem Nordów. Minie dużo czasu, nim będę mógł samodzielnie zacząć rządzić, a jeszcze więcej, nim zażegnam niebezpieczeństwo ze strony Tornor. Uwzględnij to, upiorze.
- Potrójny żołd i dziesiąta część zysków z Wysp przez rok. Potem, jeśli zechcesz, będziesz osobiście mówić z moim panem o przedłużeniu umowy. Ograniczysz też w maksymalnym stopniu władzę Kościoła, który nazbyt często ingeruje w sprawy świeckie. Ponadto stanowisko pierwszego ministra na rok obejmie mój pan.
- Upiorze...
- Teraz albo nigdy - ostro przerwał - Splądrujemy i zniszczymy Księstwo w sile trzech setek, jeśli odmówisz. Decyduj.
- Przyjmuję wasze warunki.

*


- Razem możemy kształtować historię, a nie tylko biernie ją akceptować.
Tylko siłą woli nie dał po sobie poznać, jak bardzo został zaskoczony. Nie usłyszał żadnych kroków, nie dostrzegł żadnego płomienia. Ciemność za nim drgnęła, w krąg wątłego światła wkroczyła zakapturzona postać.
- Verthold?
- Nie. Verthold był moim mistrzem i nauczycielem, lecz nie żyje od dłuższego czasu. Moje imię brzmi: Raukard. - wyciągnął dłoń, a Temtor ją uścisnął.
Mimo całej swojej krzepy i żelaznych mięśni odniósł wrażenie, że przybysz mógłby zginać żelazne pręty w rękach.
- Gdzie twój posłaniec?
- To nieistotne. Zbliża się północ, czas działać. - zapalił leżące nieopodal łuczywo i skierował się do wylotu tunelu.
Po chwili zabłysnęło kilka pochodni, do podziemnej biblioteki wlała się fala cieni. Temtor niespiesznie wstał i przypasał miecz, obok niego stanął niski, krępy mężczyzna zdający się być dowódcą.
- Zwą mnie Eberhard. Sprowadziłem tu pięćdziesięciu najlepszych wojowników spośród Elgaenów. Podzielimy się na dwie grupy po dwudziestu pięciu ludzi, pójdziesz ze mną i z Raukardem w pierwszej. - kogoś rodu Temtora powinien rozdrażnić brak szacunku i tytułowania, lecz po tylu latach w konspiracji zdążył do tego przywyknąć - Druga grupa z Kalwurem i twoim człowiekiem jako przewodnikiem uda się, jak my, do sali tronowej. Inną drogą, rzecz jasna. Taki jest nasz plan, czyż nie?
- Tak. Moi ludzie czatują pod bramą od wieczora i pilnują, by żadne wieści nie dostały się do zamku. Uczta jednak dobiega ku końcowi, więc musimy się spieszyć.
- Nasi obsadzili kluczowe miejsca w Ysiv i uporali się z nieprzygotowanymi zbrojnymi Ichentora. Zabawy w większości trwają dalej, nie zakłócone. Niedługo jednak wybuchną zamieszki i może dojść do grabieży.
- Skąd to wiesz, szamanie? - odpowiedziała mu cisza. Wysłannik duchów wraz z dowódcą uformowali grupy, po chwili dołączył do nich agent stronnictwa.
- Prowadź.

*


Jego ciężkie kroki rozbrzmiewały echem w nienaturalnej ciszy. Żałował, że krąg światła rzucany przez pochodnię jest tak mały. Zdało mu się, iż jakieś złowróżbne głosy szydzą z niego na granicy słyszalności, iż pochód cieni podąża za nim nieubłaganie. Wzbił tumany kurzu, gdy przyspieszył nerwowo kroku. Był zawodowym żołnierzem, Gwardzistą, nikt nie potrafił dostać mu w walce. Oblał się zimnym potem, doświadczając dotąd nieznanego sobie uczucia - strachu. Lękał się zapuszczać do opuszczonego skrzydła nocą, mimo wszystkich swych starań nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zaraz zza rogu wychynie duch Satherada Okrutnego. Przybył tu długo po jego śmierci, lecz słyszał powtarzaną wśród mieszczaństwa opowieść o duchu króla szukającym zemsty, który nocą błąka się po swym zamku poszukując ofiar. Podobno wielu, którzy ośmielili się wejść do zachodniego skrzydła po zmroku nigdy nie wróciło. A teraz, zamiast zabawiać się na mieście przemierzał puste, groźne korytarze z rozkazu Valdigara, bez żadnych nadziei na premię.
Wtem ujrzał światło znikające za zakrętem. Przełożył pochodnię do lewej ręki i wyćwiczonym ruchem dobył miecza, przyspieszając kroku. Mógł być to jeden z jego kamratów patrolujących ten obszar, duch czy intruz, lecz nie zastanawiał się nad tym. Instynkt żołnierza wziął nad nim górę i skręcił za oddalającym się szybko światłem. Już miał zakrzyknąć "stój!", gdy otoczyła go ciemność. Ostatnią rzeczą, którą poczuł była twarda, kamienna podłoga

*


Uczta chyliła się ku końcowi. Część ważniejszych kupców i arystokratów zalała się w trupa i została odniesiona przez sługi do komnat gościnnych, mowa większości stawała się coraz bardziej bełkotliwa. U szczytu stołu Książe dyskutował z biskupem, czemu przysłuchiwał się siedzący kilka miejsc dalej szef wywiadu, z wieloletnią wprawą wyłapujący słowa w cichnącym powoli gwarze.
Valdigar dostrzegł, jak szpieg przeprasza i wstaje od stołu, kierując się do pogrążonego w rozmowie gospodarza. Dyskretnie zatrzymał go, szepcząc:
- Proszę zostać na miejscu. Wszystkim się zajmę.
Nie czekając na odpowiedź zebrał rozproszonych po sali Gwardzistów i ruszył ku drzwiom.
Jego czujny słuch wyłapał szczęk oręża w głównym korytarzu, nieopodal sali tronowej.
Nagle ponad głosy ucztujących wzbił się krzyk umierającego człowieka, odrzwia rozwarły się z hukiem.
- Za Wyspy! - zadudnił głos niemłodego mężczyzny, który stanął w odległości dziesięciu kroków od najemników z zakrwawionym mieczem.
Zza niego wyłoniła się olbrzymia, zakapturzona postać z ciężką, dębową maczugą. Po drugiej stronie dostatnio odzianego intruza znalazł się niski mężczyzna o surowych rysach, za którym, jak za przywódcą, murem stanęła groźnie wyglądająca grupa Nordów.
- Temtor! - zakrzyknął wysokim głosem Książe, zrywając się na równe nogi i dobywając zdobionego miecza.
Jak na rozkaz wszyscy biesiadnicy poderwali się, biorąc w ręce wszystko, co mogło służyć za broń. Biskup władczym gestem przyzwał do siebie pięciu służących mu zbrojnych, którzy stanowili jego straż przyboczną. Zmierzył surowym spojrzeniem przybysza w pełnej napięcia ciszy. Tuzin Gwardzistów wraz ze swym dowódcą zamarł w oczekiwaniu, gotowy w każdym momencie przystąpić do działania.
- Jam jest Temtor, kuzyn Satherada. Jam jest prawowity król i władca Wysp. Znacie mnie i wiecie, że moje roszczenia do korony są w pełni poparte i uzasadnione, więc nie będę trwonił słów. -Przerwał na chwilę, a oddział za nim rozstąpił się. Wkroczyli trzej Wodzowie, a za nimi Kalwur z ich strażą przyboczną.
- Złóżcie broń! Jam jest Halgran, Wódz Elgaenów. Wasi zbrojni zostali pokonani, a miasto jest w moich rękach. Żołnierze biskupa nie usłuchali mego wezwania i zostali rozgromieni. Ten duchowny nawoływał do walki przeciw nam - skinął na Kalwura, który odebrał od wojownika Exa obciętą głowę i rzucił ją pod stopy Księcia. Trupiobladą twarz stanowiła straszliwą maskę cierpienia i bólu - Powtarzam po raz pierwszy i ostatni: złóżcie broń!
- Straż miejska, najemnicy, żołnierze biskupa i ten niewielki garnizon miejski nie stawiały zbyt zaciętego oporu - rzekł z nutą drwiny w głosie Barwig - Oto, ile wyspiarscy wojacy są warci. Jest nas trzy setki wobec waszego tuzina, może dwóch zdolnych jeszcze walczyć ludzi.
- Książę? - Valdigar z zaciętością wymalowaną na twarzy zwrócił się do władcy z wyzwaniem w głosie.
Ichentor zrównał się z najemnikami, biskupia straż dołączyła do nich. Wstrząśnięty dowódca Straży Miejskiej, który otrzymał zaproszenie jako wyróżnienie za wzorową służbę, obnażył broń, by stanąć u boku swego pana.
- To bezprawna napaść! - ryknął wściekły i przerażony zarazem Książe, z trudem opanowując drżenie rąk - Temtorze, zostałeś skazany na dożywotnie wygnanie. Jak...
- Milcz! Skończył się czas słów, matkobójco. Ona zabiła własnego brata, jego żonę i syna, ty - ją i ówczesnego szefa wywiadu, nie wspominając o twoim własnym rodzie i pozostałej arystokracji, której to pogrom urządziłeś dwanaście lat temu. Odsunąłeś ówczesnego biskupa od władzy i zapewniłeś to stanowisko temu psu, który łasi się o ochłapy ze stołu. Przyszedł czas czynów. Poddaj się lub giń!
- Cisza - uciszył pomruk na sali - I tak mnie zabijesz, krewniaku - zdobył się na wątły uśmiech - Wygrałeś bitwę, ale nie wojnę. Niech Sąd Boży ukaże, który z nas ma rację. Wyzywam cię! Biorę wszystkich tu zebranych na świadków i wyzywam cię. - powtórzył w akcie desperacji, będąc jak osaczone zwierze.
Wiedział, że gra toczy się o życie. Świadomość tego, że nie ma dla niego łaski i jest przyparty do muru popchnęła go do ostateczności.
- Przyjmuję twoje wyzwanie. Jaka broń?
- Miecz. Jak wszyscy wiecie, mam prawo do tego, by walczył za mnie mój czempion. Wiadome jest, że ten oto Temtor jest znacznie sprawniejszym szermierzem ode mnie, więc aby walka była uczciwa reprezentować mnie będzie Valdigar. Jeśli mój czempion zwycięży - odejdziecie. Jeśli nie - abdykuję i zdam się na łaskę i niełaskę tego, który rości sobie prawa do korony. Przyjmujesz?
- Przyjmuję. Zróbcie miejsce i złóżcie miecze do pochew. Niech Sąd Boży rozstrzygnie, który z nas ma rację.
Biesiadnicy utworzyli półkole z Księciem na czele, po drugiej stronie szeregiem stanęli najeźdźcy ze swymi wodzami i Raukardem. Szaman uśmiechnął się przelotnie, patrząc na biskupa.
Naprzeciw niemłodego, choć krzepkiego królewskiego kuzyna wystąpił Dowódca Gwardii ze swym ciężkim brzeszczotem, wilczo się uśmiechając. Biskup, jako jedyny duchowny na sali zażądał, by to jemu przypadł zaszczyt sędziowania. Uznawszy milczenie za zgodę dał znak do rozpoczęcia Sądu Bożego.
Zaczęli okrążać się, szukając słabego punktu przeciwnika. Obaj mieli kolczugi i tarcze, obaj założyli przed walką solidne hełmy otwarte. Po chwili, która zdawała się wiecznością Temtor runął na najemnika, zasypując go serią klasycznych ciosów. Ten szybko wyszedł z defensywy, błyskawicznie odsunął się i w oka mgnieniu przyskoczył, tnąc z boku. Arystokrata z zadziwiającą łatwością wykonał unik i zasypał Gwardzistę gradem straszliwy uderzeń. Valdigar, uznany za najlepszego zaciężnego wojownika na kontynencie, cofał się, z trudem parując. Uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiło go niedowierzanie. W tym samym momencie Raukard zrzucił kaptur i wyzywająco spojrzał na biskupa. Duchowny zachwiał się i upadł, mdlejąc. Szaman uśmiechnął się pod nosem, z łatwością pokonując domorosłego magika, który próbował wpływać na przebieg walki.
Czempion Księcia wyprowadził krótki, szybki kontratak, spychając przeciwnika po czym odsunął się poza zasięg jego miecza, ciężko sapiąc. Wyczuwał, że coś jest nie tak. Z każdą chwilą opadał z sił, stawał się coraz wolniejszy. Starzejący się Temtor nie wahał się, szybko wyprowadzał cięcie za cięciem, tnąc ukośnie. Wściekle napierał, zarzucając Gwardzistę serią błyskawicznych, trudnych do odparcia ciosów. Dłuższą chwilę, niczym dwa cienie, trwali w tańcu śmierci zdającym się nie mieć końca. Żaden z nich nie był chociaż draśnięty, żaden z nich nie ustąpił pola. Valdigar rzucił strzaskaną tarczą i wyprowadził ostatkiem sił straszliwy cios znad głowy.
Temtor zmylił przeciwnika, klinga ledwo otarła się o jego miecz, gdy uskoczył w bok. Najemnik, kierowany wielkim impetem swego ciosu, który nie napotkał oporu, zatoczył się do przodu całkowicie nieosłonięty, z trudem ratując się przed upadkiem. Padł na ziemię, powalony silnym ciosem w tył pleców, nim zdążył twarzą zwrócić się do arystokraty.
Zdecydowanym ruchem odtrącił miecz poza zasięg jego rąk i kopniakiem odwrócił wyczerpanego Dowódcę Gwardii, zatrzymując ostrze o cal od jego gardła.
- Dokończ. - wysapał tamten.
- Dzielnie stawałeś, Valdigarze. Jestem pełen uznania dla twoich umiejętności i odwagi. Powinienem cię zabić, lecz daję ci szansę: poddaj się, a pozwolę ci odejść w pokoju.
- Zrób to - uprzedził pobladły Książe, wysuwając się naprzód - Dość krwi już przelano. Zrozumiałem teraz i żałuję szczerze swych czynów, pora kres położyć śmierci śmiercią. Lecz nie twoją, Valdigarze i nie twoich ludzi. Wiernie i dobrze mi służyłeś, usłuchaj zatem mego ostatniego rozkazu: odejdź i żyj dalej. Zwalniam ciebie i całą Gwardię ze służby u mnie. Przykro mi, lecz więcej nie mogę dla was zrobić. - zwrócił spojrzenie przepełnione żalem i smutkiem na krewniaka - Dopiero teraz zrozumiałem swe błędy. Nie mogę znieść już wyrzutów Satherada, który nocami nawiedza mnie i zakłóca mój spokój, przeklinając mnie. Nic za wszelką cenę. Moja władza i życie nie są tyle warte, by kolejni ludzie mieli zginąć. Za mnie czy z mojego powodu. Błagam cię, wybacz mi i daruj życie mym ludziom.
- Dla ciebie nie ma wybaczenia, Ichentorze - odrzekł twardo Temtor, a wszystkie oczy zwróciły się na niego - Ten oto Valdigar i jego Gwardziści stawali mężnie, za co należy im się nagroda. Pozwolę im opuścić Wyspy. Ty jednak musisz umrzeć.
- Zrzekam się korony, na twą rzecz, Temtorze i oddaję swój los w twoje ręce. Zabrzmi to dziwnie, lecz dziękuję ci. Gdyby nie to, co zrobiłeś, nigdy nie pojąłbym ogromu swoich błędów. Szkoda, że za ostateczne zrozumienie przyszło zapłacić taką cenę...Czy mogę wyrazić swe ostatnie życzenie?
- Mów. - jego głos zabrzmiał wręcz łagodnie.
- Chcę wiedzieć, kto zdradził. Wiem, czemu zdradził. Nie wiem jednak, kim on jest.
- Przykro mi, Wasza Książęca Mość...- to odezwał się pierwszy minister - Wybacz mi, lecz przez pamięć na Króla i wzgląd na Wyspy ...
- Nie mam do ciebie żalu. Ani do tych, którzy ci pomogli.
Kuzyn Satherada schował miecz i pozwolił wstać Valdigarowi. Dowódca Gwardii nie mógł wiedzieć, kto zesłał nań klęskę. Raukard odczuł przykrość, lecz nie miał wyjścia. Działał dla wyższego dobra. Kątem oka dostrzegł, jak blednie jeden z żołnierzy. Był pierwszym, który dostrzegł, że biskup właśnie zmarł. Szaman przynajmniej tyle mógł dla niego uczynić - dać mu lekką śmierć.
Ichentor powoli zdjął koronę i założył ją na głowę Temtora, wypowiadając ceremonialne słowa.
- Wybacz, lecz przyrzekłem matce, że nigdy żyw nie oddam korony. Pozwól mi. - zapadła cisza, w której z niewzruszonym spokojem nowy Książe podał własny miecz Ichentorowi.
- Przyjdzie umrzeć, gdy się kochało wielkie sprawy głupią miłością - westchnął cicho, po czym przebił się mieczem.
Nie spadła ani kropelka życiodajnej krwi, gdy osuwał się na ziemię. Umarł już dawno temu, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Tak odszedł Ichentor, Książe Wysp.


KOMENTARZE:

Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


2007-04-15 13:33    IP: 83.29.141.16


switne
--
~izabella


2007-11-17 04:56    IP: 79.184.42.129


Super opowiadanie pozdro dla ciebie
--
~olgus


DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 8*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 18.222.231.86