Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Opowiadania Ynglifa - dokończenie części II
Misja


- Lordzie Neronie, Mroźna Pani cię oczekuje. Nakazał ci się natychmiast stawić w Świątyni. - od razu, nawet bez powitania, usłyszał jam to od strażnika przy bramie, gdym wjechał na swym nowym rumaku bojowym (darowanym mi przez Mistrza, by mój nieszczęsny poprzedni rumak, którego o mało co nie zajeździłem na śmierć, mógł odpocząć. Przejeżdżając przez śliską uliczkę wiodącą ku Świątyni, obejrzałem dokładniej jedynie śladowo ociosane kamienie, z których tu stawiano budowle. Zadziwiająca była dokładność, z jaką je ułożono, gdyż zaprawy żadnej nie znano, a mimo to kamienne bloki zapewniały wystarczającą ochronę przed zimnem. Na ulicach panował ruch, wzburzone głosy dało się posłyszeć. Tym razem kobiety żadnej na ulicy spostrzec się nie dało, jedynie mężczyźni po zęby uzbrojeni gniewnie szykowali się, a wyglądało to na przygotowania do wojny.
- Bogini cię oczekuje, Lordzie Neronie. - z pewnością siebie rzekła to młoda niewiasta, o zimnym obliczu, gdym stanął przed wejściem do Świątyni. Jej szata była nieskazitelnie biała, lecz to nie była biel niosąca ukojenie, obietnicę, nadzieję, lecz złowroga biel...Dwie również takowo odziane kobiety rozwarły wrota ciężkie, lecz czyż to nie był tylko pozór, skoro miały dość siły, by je ruszyć?
Gdy wkroczyłem oczy me ujrzały całą żeńską część populacji Stalarit, modlącą się żarliwie do Aiwen. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, iż Stendarowie mówili własnym, prymitywnym dialektem, lecz rozumiałem ich, widocznie mój "poprzednik" (Neron), z którym mnie tu utożsamiano na każdym kroku, poznał ich mowę, co teraz mi się przysłużyło. Przeszedłem bokiem, omijając modlące się kobiety i Najwyższą Kapłankę, która na głos, przed ołtarzem, wychwalała Aiwen prosząc ją o pomoc. Wiedziony niespodzianym przebłyskiem zniknąłem w korytarzu obok, idąc nim długo, przy czym drzwi wiele minąłem, aż ukazały się ciężkie, o dziwo żelazne, odrzwia do Kaplicy. I znów z pomocą przyszła mi wiedza Lorda Nerona. To ona właśnie mnie tu doprowadziła, podpowiadając, iż tylko Najwyższa Kapłanka ma prawo wstępu tutaj. Lecz straży wbrew zwyczajowi żadnej tu nie wystawiono, zaś ciężkie, żelazne, odrzwi rozwarły się zapraszającym gestem, z którego skorzystałem, wkraczając pewnie. Odrzwia zamknęły się nagle za mną, lecz nie lękałem się, przewidziawszy zapewne dobrze to, co się stanie za chwilę. W tej małej, owalnej salce, jedynym wyposażeniem był niewielki ołtarz, wyściełany starannie poduszkami. Dobyłem Miecza Aiwen i odłożyłem go na jego miejsce, dziękując po raz wtóry Bogini.
- Powróciłeś, Ynglifie. - rozległ się głos znikąd, musiał on należeć do Pani tego miejsca.
- Tak, Pani.
- Udaj się niezwłocznie do Generała wojsk Stalarit. To zardzewiały tytuł, niezbyt pasujący do obecnych realiów, lecz on ma tu faktyczną władzę wojskową. On zleci ci zadanie. Wykonaj je sumiennie i powróć przed me oblicze, po kolejne instrukcje. Idź z mym błogosławieństwem, Ynglifie.


    Bez problemu dotarł jam do Sal Wojny, będących jedynie większym budynkiem, w którym znajdowały się sale treningowe oraz komnata Generała. Zasiadłem tam na prymitywnym krześle, przy stole, za którym stało drugie takie. Cała komnata, ozdobiona trofeami i bronią, marnie imitowała pomieszczenie do przyjęć ważnych gości, Stendarowie widoczne nie potrafili czegoś takiego prawidłowo wykonać. Popiłem nieco mocnego miodu, oczekując przyjścia mego gospodarza, którego to zastępca rzekł, bym się rozgościł.
- Bądź pozdrowiony, Lordzie Neronie. Wybacz moje nieznaczne spóźnienie, musiałem wstrzymać trochę żądnych krwi wojowników. - rzekł wysoki mąż o zaciętej twarzy i wielkiej, brązowej brodzie drgającej przy słowie jego każdym, która aż do pasa mu sięgała. Uścisnąwszy prawicę mą zasiadł on na swym miejscu, odkładając na bok topór, który widocznie miał mu "pomóc w uspokojeniu wojowników".
- Wielkie to szczęście, że powracasz znów, Lordzie Neronie, gdy potrzebujemy twej pomocy. - nie zaprzeczałem, gdyż i tak zbyt przekonani byli co do tego, że jestem Neronem (chociaż nie przypominałem go wyglądem, lecz oni podobno wyczuwali "aurę" Nerona, przynajmniej tak twierdził mój Mistrz, zapytany o to). - Przejdę od razu do rzeczy, panie, gdyż czas nas nagli. Spotkałeś się już ze Śnieżnymi Trollami?
- Tak, na szlaku wiodącym do Królestwa Erekates. Zaatakowały mnie cztery Śnieżne Trolle, lecz szybko tego pożałowały.
- Właśnie w tym sęk. Wszędzie ich pełno. Nasze tereny łowieckie pustoszeją za ich sprawą, a nie jeden łowca staje się ich zwierzyną. Zawsze pojawiają się niespodzianie i atakują ze zdumiewająco zorganizowanie. Do tej pory nie spotykaliśmy ich w gromadach, lecz teraz, wbrew swej naturze, podróżują nawet stadami. Bogini Aiwen sądzi, iż ktoś im przewodzi. Do tej pory w większej liczebności niż dwa-trzy zabijały się nawzajem, w wyniku sprzeczek, nie potrafiły zupełnie współdziałać. A teraz, Śnieżne Trolle nie dość że idealnie ze sobą współdziałają, to jeszcze dobrze wychodzi im przekradanie się za plecy naszych patroli i ich eliminacja. Przed chwilą doszła do nas wiadomość o ataku na karawanę z południowego Królestwa Erekates, cały towar przepadł, a kupców wybito, tak jak prawie wszystkie ich sługi. Dotarł do nas z tą wieścią jedyny ocalały - tragarz. Karawana ta wiozła dobra, na które mamy tu duże zapotrzebowanie. Między innymi metal na naszą broń bezpowrotnie przepadł, tak jak ważne dla kapłanów zioła i parę rarytasów dla prywatnych kupców. Słowo "przepadł" chyba nienajlepiej oddaje rzeczywistość. Wszystko wskazuje na to, iż został on skradziony.
- Skradziony? Przez Trolle?!
- Ostatnio dzieje się dużo dziwnych rzeczy, Lordzie Neronie. Wiesz już wszystko, co powinieneś, a resztę przekaże ci jedyny ocalały świadek. Teraz czas na nieco szczegółów. Z ramienia Bogini Aiwen zobowiązuję cię do przerwania tej serii ataków na nas dowolnym sposobem. Nieważne, czy wybijesz co do jednego każdego Trolla, czy też je przepłoszysz w jakiś sposób - mają przestać nam sprawiać kłopoty. Są już blisko sprowokowania nas do otwartego uderzenia, a póki działają w grupie, byłoby to wysoce nierozsądne. Mój najlepszy tropiciel - Eldan wyruszy z tobą. Jedynie on ma szansę wytropić wroga. Jak być może wiesz, istnieje u nas z rzadka praktykowana profesja, a mianowicie Łowca Trolli. Mamy paru, lecz ostatnio byli zbędni, gdybyśmy wiedzieli, co nastąpi, zapewne więcej by ich się tutaj znalazło. Najlepszy z nich cię wspomoże, bowiem to ostatnia szansa na wygranie tej batalii bez znacznych strat. Zwą go Herdis. I w końcu tragarz, Orten, jakże on jedyny przeżył atak na karawanę. Nie ma lepszych ludzi do tego zadania, Lordzie Neronie. Mroźna Pani musi darzyć cię szczególnym szacunkiem i zaufaniem, skoro nadaje ci dowództwo nad grupką najlepszą do tej ostatniej próby ratunku. Dam ci jedną wskazówkę: zbadaj miejsce, w którym uderzono karawanę. Jeszcze nikt tego nie zrobił, a nie radziłbym pokładać zbytniej wiary w słowa tragarza Ortena. Ruszaj już, spotkasz się ze swymi kompanami przy głównej bramie. Niech Aiwen ma cię w swojej opiece, Lordzie Neronie.

- Witaj. Przejdźmy do rzeczy. Czego od nas chcesz? - szorstko powitał mnie ciemnowłosy wielkolud, gdym stanął przy bramie. Nosił on na sobie jakże rzadko spotykaną tu kolczugę, głowę jego ochraniał hełm solidny ze specyficznymi rogami, wyglądającymi zaiste groźnie. Jeszcze to jego mało subtelne, dwuręczne, proste toporzysko - to musiał być Herdis.
- Wybacz memu nieokrzesanemu towarzyszowi brak manier, Lordzie Neronie. Zwą mnie Eldan. To zaszczyt tobie służyć, panie.
- Rozkazuj. - Łowca Trolli o bujnej, równie czarnej co czupryna brodzie, ozwał się. Jak widać lubił szybko przechodzić do konkretów.
- Gdzie ten ocalały tragarz, przyjaciele?
- Tutaj, panie. - rozległ się głos zza muru, gdy niezgrabnie wygramolił się zza niego mały człowieczek. - Orten. - przedstawił się.
- Przygotowaliśmy zapasy, panie i inne niezbędne rzeczy, proszę. - rzekł młody tropiciel, podając mi ciężki plecak. - Proponuję, byśmy od razu wyruszyli na miejsce, mogą tam być ważne ślady. Orten po drodze skróci ci całą historię, panie. Zadbaliśmy już o opiekę dla twego konia.
- Nie bierzemy koni? Przyspieszyłyby podróż.
- Do pewnego czasu mogłyby się zaiste przydać. Lecz gdy tylko natkniemy się na Trolle nawet najśmielsze rumaki bojowe spanikują, co sprawiłoby zbędne kłopoty. Zresztą czasami będziemy musieli brnąć po pas w śniegu, a na dodatek będziemy się poruszać wolno, śledząc Trolle. Naprawdę konie tylko by przeszkadzały. Możemy ruszać? To pół dnia drogi stąd, na wąskim szlaku. Może uda nam się tam dotrzeć, nim wiatr zatrze wszystkie ślady.
- Ruszajmy więc.

    
-     Świeże. - stwierdził tropiciel, oglądając ślady wielkich łapsk w śniegu.
- Kiedy? - w tej kwestii rozumieli się z Łowcą Trolli prawie bez słów.
- Około dnia temu. Wiodą w kierunku...Skaal. Karawanę doszczętnie zniszczono, towar ukradziono -te fakty zdają się zgadzać. - młodzian przebiegł ponurym wzrokiem po resztkach wozów i dużej ilości krwi, niekiedy również kości, rozrzuconych na obszarze walki.
- To jedyny plus walki z Trollami. - rzekł Herdis, wiodąc wzrokiem za spojrzeniem Eldana. - Jeśli zabiją, to nie śmiecą tak bardzo, jak inne potwory. Same po sobie sprzątają. - wszystkie fakty zdawały się układać w logiczną całość. Tragarz twierdził, iż bestyie te spadły na nich niespodzianie z góry, przełamując wszelki opór. Straż karawany, zaskoczona i na dodatek nie przeszkolona w walce z tego typu przeciwnikiem, nie zdołała im dać odporu. Szybko legli. Trolle zablokowały z tyłu i przodu drogę, więc strażnikom, mimo desperackich prób, nie udało się zapewnić odwrotu dla karawany. Wycięto w pień bezbronnych tragarzy i kupców, towar zaś ukradziono. Żadne ciało się nie zmarnowało się - pomyślałem ze wstrętem. Kości, resztki wozów i dużo, naprawdę dużo krwi - jedynie to pozostało. Nie ufałem zbytnio tragarzowi Ortenowi, lecz mógł się przydać, przynajmniej mniej dźwigania będzie. Aczkolwiek jego opowieść była przekonująca, to fakt, iż przeżył to zajście, przeczył według mnie prawdomówności tego Erekatesa. Gdyby to nie była karawana z Królestwa, zapewne dawno bym go zabił, stawał się powoli zbędny.
- Zapewne wypadły z szlaku. Nawet one w tych wysokich, stromych górach nie mogłyby poruszać się poza nielicznymi ścieżkami większą grupą. - stwierdził ciemnowłosy wielkolud.
- Jest jakiś szlak do Skaal ? - zapytał jam.
- Tak, do tej małej wioski znajdziemy tu drogę, niedaleko stąd. Nasza zwierzyna też mogła ją obrać.
- Uważam łowy za rozpoczęte! - radośnie zakrzyknął olbrzymi towarzysz mój, niebezpiecznie wymachują nad głową swym toporem.


- Nie wygląda to dobrze. - Eldan wskazał na unoszący się dym znad wioski. Podróżowaliśmy tydzień długi tropem niepewnym Trolli, aż dotarliśmy do Skaal wioski. Brnięcie po pas w śniegu prze cały dzień, pochylając się często w poszukiwaniu śladów, gdy rejon był niezbyt obfity w śnieg - nie przypadł mi tydzień ten zbytnio do gustu. Lecz wreszcie się opłaciło. Oto oczom naszym, gdy zakradliśmy się na pobliskie wzgórze, ukazała się grupa śledzonych przez nas Trolli. Leżący obok mnie na brzuchu wielkolud poruszył się niespokojnie, mocniej zaciskając w ręce swój topór.
- Tyle z łowców Skaal. Posłano po nich, gdy sprawy się skomplikowały. Jedynie oni mogli wygrać te podchody z Trollami. Lecz wróg nas wyprzedził. Całe Skaal leży w ruinie, mieszkańcy nie żyją...- wielki smutek dało się spostrzec na twarzy Herdisa. - Zapłacą mi za zniszczenie mej rodzinnej wioski!
- Stój. - rozkazałem ostro, lecz w berserkerskim szale olbrzym pędził już na dół, ku bestiom, które zniszczyły jego rodzinną wioskę. Herdis okazał się szybszy, niż można by się spodziewać - nawet Elden, śmigający przecież niczym strzała, nie zdołał go powstrzymać.
- Za honor! - z mieczem swym srebrnym w dłoni poderwał jam się, pędząc za towarzyszem. Tym razem rozsądek Lorda Nerona nie zdołał powstrzymać mnie, nie było mowy, bym zostawił towarzysza w potrzebie! Pierwsza z brzegu olbrzymia bestyia przerwała szczerze zaskoczona swój ohydny posiłek, podrywając się na nogi. Wkrótce jej głowa potoczyła się po śniegu, gdy wściekły Łowca Trolli z rozmachem przepołowił ramię istoty, zwracając siłę uderzenia przeciw nieosłoniętej głowie w mig. Troll, który ledwo poderwać się zdołał, spotęgował w sobie zdumienie, gdy ramię jego bezładnie opadło, a ostrze toporzyska zawróciło, ścinając mu głowę od dołu. Zaalarmowane już stwory dwa gotowały się do starcia, nawołując resztę grupy. Nie było już mowy o załatwieniu tego cicho. Do nieustraszonego, czarnowłosego przypadła już kolejna kreatura, a ten dopiero topór zdołał oswobodzić. Kierowany instynktem, cisnąłem miecz swój w bestyię, będąc nazbyt daleko, by zdołać sięgnąć ją zwykłym ciosem. Szczęśliwym trafem ostrze zagłębiło się dotkliwie w oczodole Trolla, który odsunął się rycząc, żałośnie próbował wyjąć miecz, drugą łapą próbując jednocześnie utrzymać oszalałego ze złości Łowcę. I udało mu się to. Lecz wtedy na niewiele mu się to zdało, gdyż ostrze prostego toporzyska głęboko weszło w jego pierś. Jednak Herdis, w swym morderczym szale nie zwracał uwagi na rany odniesione. Toteż wkrótce powalił następnego Trolla, brocząc krwią oraz słaniając się na nogach. Gdyby nie celna strzała wystrzelona przez Tropiciela, któż wie, czy ogarnięty furią Stendar zdołałby powalić kolejną bestyię? Postanąłem przy nim, miecz swój srebrny z ziemi podnosząc, gdym ujrzał szarżujących Trolli Śnieżnych osiem co najmniej. One nigdy ze sobą nie potrafiły współpracować, w ogóle nie znosiły tego, więc nie dziw, iż jeden drugiemu zawadzał. Nikt jeszcze nigdy nie zdołał odeprzeć takiej ilości tych stworów, atakujących jednocześnie...
- CHUWAKAGATHAZ! - na dźwięk tego słowa wnet stanęły bestyie, z nabożnym lękiem na mnie spoglądając. Kątem oka dostrzegłem, iż Orten pobladły ze strachu zemdlał, a pełny wątpliwości Eldan naciągnął cięciwę, rozglądając się nerwowo.
- Barduz! Ke helma der! - szydził z Trolli Łowca, z trudnością na nogach stojący, w ich własnym języku wyzywał je do boju. Gdyby nie to, że opadł, brocząc krwią, na śnieg, gdy swój topór usiłował nad głowę podnieść, zapewne ruszyłby na wrogi. Wyglądał na śmiertelnie rannego, nawet szał nie dostarczał mu wystarczającej ilości energii, by był wstanie dalej walczyć. Cóż, wykazał się pewną dozą bezmyślnej, szalonej wręcz, odwagi i wprawy zarazem, mało kto zdołał sam powalić choćby jednego Trolla, nie mówiąc już o trzech, kolejno po sobie ...
- THOWNAC! - na dźwięk mych słów zlęknione stwory cofnęły się. Mimo, iż stado całe, przeszło kilkanaście osobników, zgromadziło się już nieopodal, nikt nie śmiał zaatakować mnie, ani kompanów mych. Wkrótce rosły Troll wysunął się na przód, zachęcając w rodzimym języku swych podwładnych do walki. Mobilizował ich z desperacją wielką, lecz żaden ani drgnął.
- On nie może być Wcieleniem! Lord Neron, mimo iż przegnał kiedyś naszego Pana, już nie żyje! Stawać do walki, tchórze! Walczyć! Za Galafrona! - zdesperowany wykrzykiwał mniej więcej te słowa, w przekładzie wolnym tłumacząc.
- ETHENG! - powoli wskazał jam na wściekłego przywódcę grupy, czyniąc następnie gest łatwy do przewidzenia. Oczy jego zamarły w bezruchu, wypełniły się wręcz szaleństwem, gdy Słowo wspomogło gest. Tocząc pianę z pyska legł u stóp pobratymców swych.
- GRELLIS! - tym razem to Słowo uśpiło pierwszego z brzegu wroga. Czułem, iż ten pokaz siły wobec Trolli kosztuje mnie coraz więcej Mocy. Mimo słabnącej energii, wciąż wyzywająco patrzyłem na tłum bestyi, które wbrew swej naturze stały oszołomione naprzeciw ludzi paru, miast ich rozszarpać. Czując, iż Lord Neron, który przejął znów (a miało to się już nie wydarzyć) nade mną kontrolę, rośnie w siłę, czerpiąc ze mnie Moc, postanowiłem wykorzystać cząstkę jego wielkiej władzy, którą była wiedza, broniona przede mną.
- ANOKQUZ!!! - padłem, wyczerpany śmiertelnie, gdym ostatki swej Mocy włożył w to ryzykowne przedsięwzięcie. Lecz Lord Neron, żerujący na mej Mocy, chociaż w celu, który chciałem osiągnąć, odniósł sukces - Trolle rozpierzchły się, uciekając w popłochu.


- Zbudź się, panie. - jakiś głos w otchłań ciemną, w której spoczął mój umysł wtargnął, ciszę błogą zakłócił. "Zostaw mnie w spokoju" rzekł jam do natręta, chcąc znów ciszą i spokojem się cieszyć, bezpieczny, niedostrzegalny w ciemności. - YNGLIFIE!!! - poderwał jam się nagle, z otchłani ciemnej, acz bezpiecznej i spokojnej, wydostając się, a mym oczom ukazała się zatroskana twarz Eldana. Z trudnością zwlekłem się z łóżka, w którym, widocznie, nieprzytomny leżałem, siadając na nim z pewnym wysiłkiem. Z trudem skoncentrowałem wzrok, odnajdując przejętego młodzieńca, na którego twarzy wystąpił wyraz ulgi.
- Wreszcie się ocknąłeś, panie. Już myślałem, że...
- Jestem związany zbyt wieloma przysięgami, bym mógł umrzeć, przyjacielu. Nie tak łatwo mnie zabić...- odparłem, chociaż, wbrew pozorom, humor mi nie wrócił. Prawdą było, iż wiązało mnie wiele zobowiązań, toteż nie mogłem pozwolić sobie na luksus śmierci...
- Co z Herdisem? - zapytałem po chwili dłuższej, gdy powróciła mi przytomność umysłu w dużym stopniu, bo nie można rzec, że w pełni.
- Żyje. Ledwo, ale żyje. Trudno było go pozszywać, ale przynajmniej nie grozi mu wykrwawienie się w najbliższym czasie.
- A Orten?
- Ten tchórz nie zasługuje, by nam dotrzymywać kompani, szlachetny panie. Lecz rozumiem, iż będzie jeszcze potrzebny. Przeszukuje ruiny, w poszukiwaniu czegoś pożytecznego. - ruiny... obejrzał jam uważnie mały domek, w którym się znalazłem. Mimo skromnego umeblowania był ogólnie nienaruszony. Wyjątek stanowiły roztrzaskane drzwi, krzesła i stół - ale łóżko, komoda obok niego i konstrukcja domku były nienaruszone. A to już wystarczyło, by wprawić w pewne, choć niewielkie, zadowolenie. W kącie, jak zauważyłem po chwili, stało jeszcze jedno wąskie łóżko, na którym spoczywał Herdis.
- Co z Trollami? - spytałem nagle.
- Nigdzie ani śladu. Musiały się naprawdę nastraszyć. Jak tego wszystkiego dokonałeś, panie?
- Zbyt długo by tłumaczyć. - wtem ranny ciężko jęknął, a Tropiciel przypadł do niego, pospiesznie oceniając stan zdrowia. Szukał chwilę, lecz jak dało się dostrzec, nie miał już żadnych substancji leczniczych.
- Umiera. - cicho szepnął do mnie, wyraźnie przejęty.
- Neron?
- Tutaj. - oznajmiłem, z trudem, gdyż wciąż osłabiony byłem, nachylając się nad rannym.
- Zaiste jesteś potężny. - mówił z wyraźnym trudem, robiąc długie przerwy między wyrazami. - Pomścij mnie. Znajdź i zabij ich herszta. Zakończ to. Zaklinam cię, jeśli zaiste jesteś godzien zaszczytów, które mój lud ci przypisuje, zrób to. - grymas bólu na jego potwornie okaleczonej twarzy spotęgował się. Jego dusza odpływała - widać to było. - Spalcie moje zwłoki, rozrzućcie proch. Nie pozwólcie, by Trolle dobrały się do mnie. Był to dla mnie zaszczyt...- z tymi słowy, patrząc mi prosto w twarz, umarł. Spokój bezgraniczny ukazał się na twarzy jego - zakończył już swe ziemskie udręki.
- Nie...- Tropiciel Eldan wstrząśnięty patrzył na zwłoki kompana. Cień smutku zaledwie odczułem, śmierć stała się dla mnie codziennością. Misja - tylko to się teraz liczyło. Byłem jedynie pionkiem Przeznaczenia i już dawno zdałem sobie z tego sprawę. Me serce skamieniało, nabrałem hartu przez lata, odkąd Wcieleniem się stałem.
- Wracaj do Stalarit, Eldanie. - rzekłem stanowczo, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Lecz on odrzekł:
- Panie, to również moja sprawa.
- Jesteś pod moją jurysdykcją. Nakazuję ci natychmiast wrócić do Stalarit. Zdaj raport Generałowi.
- Ale...
- Pomszczę go, przyrzekam ci to. Ortena zostaw, będzie mi potrzebny. Idź już.
- Tak jest, Lordzie Neronie...


    Długi cień Śmierci kroczył nieodłącznie przy mnie pochłaniając tych, którzy ośmielili się wspomóc mnie w mej misji. Przygnębienie jednak ustępowało powoli chłodnej obojętności. Zrzucono na mój barki ciężar, który nie był błogosławieństwem, lecz przekleństwem. Przekleństwem, którego nie zdołam odrzucić, póki misja ma wypełnioną nie zostanie. Dzięki zjednoczeniu z Lordem Neronem pojąłem wiele rzeczy, może zbyt wiele... Teraz rozumiałem udrękę jego, rozumiałem działania tego dawnego Bohatera. Przejąłem jego brzemię, lecz nie w całości. Z czasem dostrzegłem wiele podobieństw między nami, a dogłębne badania umysłu i osobowości Lorda Nerona otwarły przede mną wiele nowych drzwi. Teraz to, co kiedyś rozłączono, stało się całością - tak, jak rzekł kiedyś w mym umyśle cicho głos Bohatera, gdy pierwszy raz naruszyłem granicę jego wspomnień. Po pewnym czasie zrozumiałem, iż jestem tylko kontynuatorem jego dzieła i pogodziłem się z tym. On stał się mną, by wypełnić we mnie pustkę, która panowała od dawna. Jedynie jako jedność zdołamy sprostać naszej misji, tak, taka jest prawda. Śmierć, niczym sęp zataczająca nad nami koła, nie ma wstępu do nas, te drzwi pozostają dla niej zamknięte, póki nie wypełni się Przeznaczenie.
Gdym zagłębiał się w myślach swych ponurych, zjawił się Orten, przynoszący parudniowe zapasy, bukłak pełen wody i parę drobiazgów z ruin. Więc Trolle nie zdążyły tu zbyt długo zabawić, inaczej nic by się nie stało. Spojrzał na zwłoki, a następnie, ostrożnie, przeniósł na mnie wzrok. Gdy zobaczył moje ponure, pełne determinacji oblicze, chciał rzucić się do ucieczki. Wtem poderwał jam się, ogłuszając go jednym, zręcznym ciosem w kark. Nim tragarz wrócił, zdążyłem odzyskać nieco sił, co go widocznie zaskoczyło. Cóż, jego strata, skoro nie był na tyle rozsądny, by nie odwracać się do mnie plecami. Upuściłem mu z przegubu krwi nieco, rysując nią niewielki pentagram w domku. Potem, gdy krwi upływ, wciąż nieprzytomnemu po mym skutecznym ciosie, tragarzowi zatamowałem, z trudem zdołałem umieścić go tak, by był równo w środku Magii symbolu. W podłodze symbole pewne wyryłem, dzięki którym wewnętrzna energia mej ofiary lepiej się koncentrowała. Potem usiadłem, z nogami skrzyżowanymi, zajmując miejsce ofiary, którą poza pentagramem umieściłem. W ten sposób odpowiednie runy poznały energię Ortena, dzięki czemu mogłem się nimi wspomóc. Po wypowiedzeniu zaklęcia stosownego (które zaiste bardzo trudnym było, lecz udało mi się je prawidłowo "rzucić") począłem czerpać z tragarza energię. Symbole wokół mnie umożliwiały mi to, koncentrując wszystek siły życiowe tego tchórza we mnie, gdym tylko się skupił, zaklęcia działanie podtrzymując. Po minutach paru zakończyłem ponury rytuał, powstając i przyglądając się resztkom Ortena. Żałosne, wysuszone, powykręcane ciało - oto to, co ujrzałem. Lecz we mnie tętniło nowe życie. Byłem teraz wstanie zająć się naglącymi sprawami, a ten tchórz, mimo iż mój rodak, zasłużył sobie na swój los. W końcu i tak nikt nie uniknie śmierci, oszczędziłem mu tylko cierpienia związanego ze starzeniem się...przynajmniej tak sugerował mój ponury, ciężki dowcip.


Pełen nowych sił wybrałem się wreszcie do uśpionego w potyczce Trolla. Leżał jak zabity tam, gdzie zaklęcie moje podziałało na niego. Przyłożyłem rękę do czoła uśpionej bestyi, posyłając penetrującą myśl. Chaos panował w głowie stwora tego, zresztą jego rodacy też nie słynęli ze szczególnego uporządkowania czy nadmiernie rozwiniętej logiki. Długo i głęboko sięgałem w jego umysł, z trudem przełamując zapory pewne, które musiał ustanowić u swych nowych wyznawców Galafron, dla bezpieczeństwa akcji. Po długiej godzinie poznałem wreszcie plan ich oraz lokalizację mózgu całej operacji. Wiedziałem też, iż moja ofiara wyjątkowo wścibską, toteż nierozsądnie byłoby pozostawić go żywego. Nieco zmęczyło mnie te rozgrzebywanie jego umysłu, lecz energia Śnieżnego Trolla nie była czymś, czego bym pragnął. Głos nagany na akceptację tak daleko idących metod i odrzucanie ich jedynie w niewygodnych sytuacjach ozwał się we mnie, lecz szybko został stłumiony. Wyczułem, iż mimo głębokiego poznania tego, z którym zespolony byłem, w zakamarkach pamięci jego musiała kryć się jakaś mroczna tajemnica odnośnie pochodzenia. Lecz nie zamierzałem teraz poddawać się rozmyślaniu, skąd Lord Neron opanował tak doskonale sposoby działania demonów z piekła rodem, tak jak ich magię. Zresztą Trolle Śnieżne czuły respekt niebywały przed Mocą Lorda, a właściwie moją, lecz one tego nie mogły wiedzieć. Lecz nie czas na to, nie czas...
Gdym spakował należnie swój plecak, wyruszył jam do kryjówki Mózgu, oddalonej o drogi dni pięć. Teraz znałem już ich plany doskonale. Jedna grupa pustoszyła odległe wioski Sendarów i szlaki karawan terroryzowała, podczas gdy druga w odległości około dwóch dni od Stalarit czyniła spustoszenie na terenach łowieckich. Wszystko było odpowiednio zgrane i realizowane. Zapewne pierwsza grupa, bliżej Mózgu, bacznie wypatrywała okazji do ataku na miasto, umiejętnie podsycając gniew ludu Aiwen, którego dzięki swej taktyce unikali. A druga wykluczała swymi działaniami wszelką możliwość ingerencji z zewnątrz. Przynajmniej tak przypuszczałem. Cóż, już niebawem przerwę to przedsięwzięcie, więc szczegóły są teraz bez znaczenia...


Czwartego dnia podróży, gdy zapasy moje znacznie zmalały (lecz jeszcze na dzień czy dwa musiały wystarczyć, dzięki temu, co zabrał jam tragarzowi) natknął jam się na Śnieżnego Trolla. Przeszedł obok mnie obojętnie, ciągle pod nosem mrucząc coś, co musiało być raportem dla Mózgu. Głupiec widocznie całą drogę go powtarzał, by nie zapomnieć, acz i tak pewnym nie był kilku szczegółów, zmieniając je co chwilę. O dziwo jego wyśmienity węch nie wykrył mojej obecności, cóż, aż dziw, w jakim stopniu ten posłaniec zaangażował się w dokładne, szczegółowe poinformowanie wodza swego. Gdy tylko nieco mnie wyprzedził, dobyłem miecza. Mądrze rzekł mój nauczyciel z lat młodzieńczych (jeszcze przed mym do Gildii Wojowników wstąpieniem): "Nigdy nie pozostawiaj za sobą żywych nieprzyjaciół". Zastosowałem się teraz do jego rady, z mieczem srebrnym obnażonym zachodząc Trolla od tyłu. Co prawda odwrócił się, lecz przekonanym do tego stopnia byłym, iż jedyną żywą duszą w okolicy jest, że mimo refleksu dobrego swej rasy nie zareagował dostatecznie szybko. Miecz mój przeszył jego twarde ciało, serce przebijając, tak jak ciało i to na wylot. Śmiertelnie pobladłe oblicze ukazało zdziwienie gdy bestyia spojrzała na mnie. Łapska Trolla z wolna się podniosły, ostrożnie dotykając miecza. Wtedy przekręciłem go w przeciwniku i wciągnąłem, co powaliło ryczącego z bólu Trolla. Już miałem odejść, lecz żałosne jęki wciąż trwały, a stwór wielki począł się miarowo podnosić, ściskając za dziurę na wylot znaczną w ciele swym.
- Chyba nie ma bardziej upartych stworów od Trolli. - zdecydowanym ruchem miecz mój zatoczył łuk i skrócił nieprzyjaciela o głowę. - Z tego już się nie wyzbiera. - rzekłem pod nosem, niezadowolony z widoku zakrwawionego śniegu.
Do późnego popołudnia brnąłem po pas w puszystym śniegu, po stromych grzbietach szczytów. Zmęczony wspiąłem się wreszcie pod wysoko położoną jaskinię, idealnie maskowaną przez ośnieżony szczyt, którego blisko się znajdowała. Wilcza skóra przesłaniała wejście, dało się wyczuć niemiły odór gnijącego mięsa ze środka. Tutaj przynajmniej odgarnięto śnieg - pomyślałem, kryjąc się za głazem nieopodal. Pożywiłem się solidnie i... czekałem. Wiedziałem, że to tu właśnie jest Mózg, lecz mógł zadbać o swe bezpieczeństwo sprawniej, aniżeliby uczynił to zwykły przedstawiciel jego rasy. Rozsądek więc nakazywał zaczaić się i zaatakować, gdy ten wyjdzie na nocne łowy, bowiem Trolle Śnieżne nie przepadają zbytnio za światłem dziennym. Czekałem, marznąc na zimnie. Miałem już serdecznie dość panującej tu wiecznej zimy, chociaż oddając się na służbę Aiwen uzyskałem wiele podobieństw do jej żywiołu...mimo tego każdego może zirytować nieustanny mróz i śnieżyce. Wreszcie zapadł mrok. Po dłuższej chwili od zachodu słońca rozległy się odgłosy niezdarnych, ciężkich kroków. Wnet wilcze skóry odsunęła łapa Trolla, potem ukazał się on sam. Podczas gdy przeciętny Troll przewyższał dwukrotnie męża słusznego wzrostu, ten po trzykroć większym był. Jego silne kończyny ściskały słusznych rozmiarów drewnianą maczugę, a w drugiej łapie trzymał wielką, prymitywną tarczę. Jeszcze nigdy nie widział jam, by te kreatury wyposażone były w tarczę. Jego pysk zdradzał przebiegłość i nadzwyczajną jak na Trolla Śnieżnego inteligencję. Potwór wciągnął potężnym haustem powietrze, wypuszczając je po chwili.
- Ave. To zaszczyt dla mego skromnego domu, Lordzie Neronie. - na dźwięk tych słów powstałem z ostrzem uniesionym, a Mózg skłonił (!) się kpiąco.
- A ciebie zwą...
- Ydurnak. - podpowiedział swym nieprzyjemnym głosem. Cały czas mówił w języku mojej rasy...akcent jego co prawda był paskudny, lecz zrozumiały.
- Co cię tutaj sprowadza, panie? - spytał, zachowując pozory grzeczności, podczas gdy jego ciało zdradzio pełną gotowość do walki.
- Przejrzałem twe plany, Ydurnaku. Zadziwiający jest poziom twych atrybutów umysłowych, jak na Trolla rzecz jasna.
- Dzięki ci panie za te słowa otuchy. - skłonił się raz jeszcze, groteskowo naśladując maniery dworskie.
- Widzę, że dalsze słowa będą zbędne. Zaiste, zadziwia mnie twój lotny intelekt.
- Dzięki, panie, twe słowa są dla mnie cenne. - po raz trzeci groteskowy ukłon mi złożył. - Przewidziałeś w swej mądrości zapewne, iż nie zamierzam ci nic ujawnić.
- Zaiste. Mam swoje sposoby, by uzyskać te informacje, więc nie sądź, żeś cokolwiek dla mnie wart. - wyciągnął jam drwiąco dłoń rozwartą ku memu rozmówcy. - NGYAF - z ręki mej wystrzeliła błyskawica. Troll jednak niewzruszony przyjął ten cios magiczny, który winien okazać się zabójczy. Iskry potoczyły się nieopodal, błysk oślepiający rozdarł powietrze, gdy o niego wręcz rozbiła się ma błyskawica. Zaskakujące, był jam przekonany, iż Mózg nie ma żadnej tarczy antymagicznej.
- MECHRAHOD ASHARA! - z dłoni mych złączonych wystrzeliła mieniąca się wściekłą czerwienią kula Mocy, nim Troll zdążył zareagować na atak pierwszy. Przez moment nieznacznie oddalonego ode mnie przeciwnika ogarnęły płomienie, lecz znikły one szybko, nie czyniąc szkody żadnej wrogowi memu.
- Zawiodłem się na tobie, Lordzie Neronie. - drwił tamten, nic sobie z Mocy potężnej, którą już po dwakroć skierowałem ku niemu, nie robiąc.
- DET DIMWA! - niematerialnej Mocy promień wystrzelił z ręki mej, na podobieństwo sztyletu się formując. Lecz miast go przebić, odbił się od niego, pozostawiając głęboką dziurę w skale, nieopodal wejścia do jaskini. Kolejny raz ma Moc zawiodła! Jakaż wielka siła była wstanie ochronić przed mym gniewem tę istotę, co o magii pojęcia żadnego nie miała?
- Jesteś zbyt słaby, by mnie zranić, Lordzie Neronie. Twa Moc nie robi na mnie żadnego wrażenia. Poddaj się i złóż hołd memu panu i władcy, a może życie zachowasz!
- Nigdy! - myśl szybka przemknęła w głowie mej. - To Galafron cię chroni.
- Ach, więc wreszcie się domyśliłeś. Mój pan jest wszechmocny, a zarazem łaskawy. Masz ostatnia szansa. Złóż mu hołd, albo pożegnasz się z życiem. Przekonałeś się już chyba, Lordzie Neronie, żeś nikim przy mym potężnym władcy?!
- Nigdy nie zniżę się do tego, Trollu. Skoro jeszcze żyjesz, wbrew mym magicznym staraniom, miecz mój to poprawi! - z tymi słowy zamaszysty cios skierowałem w głowę Ydurnaka. Ostrze ześliznęło się po tarczy jego, którą spiesznie zasłonił się. Wnet maczugą cios wyprowadził, roztrzaskując z hukiem głaz stojący za mną, gdym się w porę odsunął. Ciosem tym odsłonił bok swój, więc pospiesznie do ofensywy przeszedłem. Z niebywałą szybkością łeb pochylił, tym samym unikając lepszego zapoznania się z mym ostrzem. Zataczając się na krawędzi wzniesienia (było na tyle strome, iż wręcz wspinałem się na nie momentami, gdy tu szedłem) zdołałem odskoczyć od wirującej już w powietrzu broni przeciwnika. Mimo zwodów wielu i wyszukanych sposobów ataku połączonych z dobrym refleksem zranić wroga nie mogłem, który sprawnie odbijał tarczą klingę mą, niekiedy zręczne uniki wykonując. Lecz jego groźna broń, mimo iż wiele razy niebezpiecznie blisko mnie się znalazła, też osiągnąć mnie nie mogła (brak pancerza, gdyż nawet kolczugi na sobie nie miałem do ochrony, zwiększał swobodę ruchów mych). Tak walka się toczyła wieczność całą zdałoby się. Obaj z wrogiem mym zaciekle walczyliśmy bez ustanku, lecz żaden drugiego sięgnąć nie potrafił. Siły me wątły, a Mózg wciąż śmiało atakował z szybkością godną pochwały, roztrzaskując swymi potężnymi uderzeniami nawet głazy, gdy tylko te przyjmowały ataki zamiast mnie. Po dłuższej jeszcze chwili, dość szybkim się nie okazałem, by spotkania z maczugą znaczną uniknąć. W desperacji zasłonił jam się mieczem swym oburącz dzierżonym. Udało mi się zmienić tor lotu broni wroga, dzięki czemu po raz kolejny o mały włos zdruzgotania uniknąłem, lecz miecz mój, wytrącony mi olbrzymią siłą uderzenia, spadł daleko, w dół, w dół i coraz to bardziej w dół staczało się ostrze me.
- Żegnaj. - ochrypłym głosem rzekł Ydurnak, zamach potężny biorą, gdy przyparł mnie bezbronnego do muru.
- SUNDEGAI!!! - w akcie desperacji skierowałem swą niszczycielską Moc na grunt pod nogami tego, który mą Zgubą mógł się okazać. Wyczerpany byłem i do mury przyparty, lecz udało mi się wystarczająco skoncentrować zaklęcie. Zdało mi się, iż miażdżąca broń spada już na mnie, gdy krzyk potworny rozległ się, a grunt pod nogami Ydurnaka oberwał się, ustępując pod naciskiem niszczycielskiej Mocy. Troll opadał z siłą wielką na stok stromy, staczając się z szybkością zawrotną w dół. Długo tak na złamanie karku staczał się, aż napotkał opór skały, na którą nadziała go szybkość wielka upadku. Z impetem uderzył w czubek ostry skały solidnej, który przeszedł przez niego na wylot, dziurę wielką zostawiając. Nie miał jam wątpliwości, iż Ydurnak na dodatek skręcił kark przy upadku. Wraz z jego śmiercią wszystko się zakończyło. Sługi jego rozpierzchły się przerażone, czując w sposób niepojęty dla mej rasy, iż wódz ich legł. To musiało zakończyć ataki. Ma misja dobiegła końca. Tak właśnie mówiły mi myśli, które zesłanymi przez Mroźną Panią Aiwen musiały być.
- Spisałeś się na medal, Ynglifie...- zawył wiatr donośniej, słowa te cicho niosąc.
Tak oto inwazja Trolli Śnieżnych została powstrzymana, co przyniosło mi ponurą satysfakcję.


KOMENTARZE:

Brak komentarzy


DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 6*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 3.149.246.106