autor pracy:
Nevermore


data zamieszczenia: 08-11-2010
inne prace autora:
losowe inne prace z tej kategorii:
Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Łowca
    Ostatnie promienie zachodzącego z wolna słońca przedzierały się przez ogołocone z liści drzewa. Podłoże mieniło się najróżniejszymi odcieniami jesieni, od złocistej żółci, poprzez krwistą czerwień aż do głębokiego brązu. Powoli jednak wszystkie barwy zaczynały zlewać się w jedną wielką brunatną szarość, jak gdyby zaczynający właśnie siąpić deszcz zmywał żywe, intensywne kolory z martwych liści. Słońce schowało się już zupełnie za horyzontem, a jego miejsce całkowicie zajęły ciężkie, ołowiane chmury. Deszcz uderzał z coraz większą siłą, przeradzając się w prawdziwą nawałnicę. Potężny grzmot przetoczył się po niebie, rozdartym oślepiającym błyskiem. W tym samym momencie lasem targnął gwałtowny podmuch porywistego wiatru. Drzewa gięły się niby w pokłonach, a potężny szum ich gałęzi zawtórował złowrogiemu świstowi wichury. Spektakl zakończył się tak samo nagle i niespodziewanie, jak się rozpoczął, a w powietrzu zapanował monotonny szum deszczu, uderzającego o podłoże. Tylko z oddali docierały dźwięki szaleńczego wiatru, który nad zgiętymi grzbietami drzew gnał gdzieś przed siebie.

* * *


    Przez plątaninę bezlistnych szkieletów krzaków, pnączy i badyli przedzierała się z trudem dwójka myśliwych. Narzucone na wierzch skórzanej kapoty, skrywające twarz kaptury chroniły ich przed niemiłosiernie lejącym deszczem. Przez ramiona przewieszone mieli torby, łuki i kołczany, wspierali się zaś długimi, solidnymi włóczniami z metalowym grotem. Miękko podbite buty z wysokimi cholewami, mimo że przeznaczone do cichego chodu, szurały hałaśliwie pośród gęsto usłanego na ziemi listowia. Jeden z mężczyzn, szczuplejszy i nieco wyższy od drugiego, ledwo trzymał się na nogach. Właściwie nie trzymałby się na nich w ogóle, gdyby nie był przewieszony ramieniem przez głowę swojego kompana. Ten zaś również zdawał się być na skraju sił. Stawiał kroki ciężko i niepewnie, co chwilę tracąc równowagę, potykając się i uginając pod ciężarem towarzysza. Gdy dotarli do podnóża skalnej ściany wznoszącej się przed nimi, obaj osunęli się na ziemię. Powietrze przeszył przeraźliwy jęk pełen cierpienia. Mężczyzna wcześniej wspierający się na swoim kompanie, zwijał się na ziemi, trzymając za nogę i wyjąc z bólu przez zaciśnięte zęby. Strużki deszczu spływające po jego dłoniach barwiły się na czerwono, a dookoła rozszarpanej dziury w nogawce rosła brunatna plama.
    - Trzymaj się... trzymaj się, Lars. - Wycedził drugi myśliwy, z trudem łapiąc oddech pomiędzy słowami. Ze skórzanej torby, którą niósł przy boku, wyjął płócienne szmaty i oddarł podłużny pas.
    - Pokaż no. - najdelikatniej, jak mógł, uniósł nogę towarzysza i owinął ją prowizorycznym opatrunkiem. Szybkim, zdecydowanym ruchem zacisnął płótno, czemu zawtórowało tylko krótkie, urwane syknięcie.
    Obaj mężczyźni legli płasko na ziemi i sapiąc ciężko, łapczywie łapali oddech. Powoli w powietrzu znów zapanował melancholijny, jednostajny szum deszczu.
    - Asper? - Ranny myśliwy spróbował podeprzeć się na łokciach, widząc, że jego kompan podniósł się z ziemi.
    - Leż spokojnie, poszukam schronienia na noc. Wrócę lada moment. - Usłyszał w odpowiedzi, na co skinął tylko ze zrozumieniem głową. Osunął się znów płasko na liściasty dywan, słuchając znikających w oddali kroków towarzysza. Wkrótce jednak szum gałęzi, targniętych nagłym podmuchem wiatru oraz szelest porwanych z ziemi liści zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Umysł myśliwego odpływał, dryfując gdzieś pośród wspomnień z ostatnich dni.

* * *


    - Ile jeszcze nam potrzeba? - Lars próbował zagaić rozmowę, przerywając nużące go milczenie.
    - Takiej wielkości? Ze cztery, może nawet pięć. Trzy sztuki, gdybyśmy napotkali większe. - Odparł Asper, poprawiając na ramieniu kłodę, do której uwiązany był upolowany jeleń. Mimo, że niezbyt okazały i wychudzony, zaczynał już myśliwym ciążyć.
    - Las jest jakiś dziwny. Zwierzęta też.
    - Bzdura.
    - Jak to? Widzisz przecież co się dzieje. Jesień przyszła o wiele szybciej niż powinna, a do tego jest paskudniejsza niż zwykle. Od tygodnia nie upolowaliśmy żadnego porządnego zwierza, same cherlaki jak ten. Jak tak dalej pójdzie, wioska nie przetrwa zimy! - Młodszy myśliwy nie dawał za wygraną, próbując skłonić swojego małomównego towarzysza do rozmowy. - Może leśne bóstwa są o coś złe. - Dodał pod nosem.
    - Głupi jesteś. Pogoda bywała sroższa o tej porze roku, tylko ty jesteś zbyt młody, żeby to pamiętać.
    - Orden opowiadał mi... - Lars próbował zaoponować.
    - Orden i te jego bajki. - Przerwał mu ostro Asper. - Zamiast rozmyślać o dyrdymałach, których naopowiadał ci ten pomylony starzec, skup się na tym co mamy do zrobienia. Żadne bóstwa, wiedźmy, gnomy i co tam jeszcze, nie mają z tym nic wspólnego. - Głos myśliwego był stanowczy i ostry, ale nie było w nim znać ani śladu zdenerwowania.
    - Nie prawda... - Mruknął pod nosem Lars, naburmuszając się. Zrezygnował jednak z dalszych prób nawiązania rozmowy. Mężczyźni podróżowali w ciszy, którą wypełniał jedynie monotonny szum siąpiącego deszczu.
    Zaczynało już szarzeć, kiedy myśliwi dotarli na skraj niewielkiej polany, na której środku stała nieduża, drewniana chatka.
    Oprawianie zwierzyny przeciągnęło się długo w noc. Monotonny stukot deszczu uderzającego o dach, wywoływał nieodparte uczucie senności, wzmagane jeszcze przez niezwykle kojące ciepło paleniska. Lars powoli przysypiał na siedząco. Wreszcie nawet znaczące chrząknięcia towarzysza nie były w stanie utrzymać jego przytomności i osunął się bezwładnie na posłanie, na którym siedział. Asper, mimo że nie dawał tego po sobie poznać, sam ledwo powstrzymywał się od snu. W końcu jednak i on uległ. Świadomość zaczęła odpływać w bezkresną ciemność, wypełnioną jedynie cichnącym szumem deszczu.

* * *


    Lars miał wrażenie, jakby wybudzał się z długotrwałego letargu. Świadomość powracała powoli, odczucia jednak szybko zaczęły przybierać dziwaczne, wypaczone formy. Mężczyźnie przypominało to jedynie stan odurzenia, w który wprowadzano chłopców podczas inicjacji. Widok rozmywał się i dziwacznie falował, przyprawiając o mdłości. Na pierwszy plan zaczęło jednak wybijać się uczucie nieograniczonej wolności, swobody i nieskrępowania, które stawało się coraz intensywniejsze. Lars dopiero w tym momencie uświadomił sobie, gdzie się znajduje. Dookoła niego przewijała się plątanina bezlistnych konarów drzew, które jawiły się upiorniej, niż kiedykolwiek przedtem. Nie przerażały go jednak. Przeciwnie, czuł się wśród nich w jakiś dziwaczny sposób swojsko i naturalnie. Zawrotna prędkość wywoływała w nim zaś tylko ogromne podekscytowanie. Pod swoimi stopami czuł wzbijaną w powietrze chmarę liści, chociaż nawet nie dotykał podłoża. Pęd wciąż wzrastał, aż nagle Asper poczuł, że zaczyna się wznosić. W ułamku chwili znalazł się wysoko ponad drzewami, a uczucie ekscytacji zaczęło sięgać zenitu. Każdą cząstkę jego istoty przepełniała nieopisana energia, aż wreszcie w jednym, krótkim momencie cały świat pochłonęła ogromna eksplozja. Wszystkie poprzednie wrażenia ucichły, przeistaczając się w bezkresną przestrzeń wypełnioną jedynie przytłumionymi echami potężnego huku.

* * *


    Ogłuszający grzmot przetoczył się po niebie, budząc zdezorientowanych myśliwych. Dopiero teraz usłyszeli, że ktoś dobija się do drzwi. Asper zerwał się z posłania i ruszył w stronę wejścia. Zanim Lars zorientował się co się dzieje, do chatki wdarł się silny powiew chłodnego, jesiennego wiatru, a w progu stanął mężczyzna opatulony szczelnie skórami i futrem.
    - Nareszcie, do diabłów! - Krzyknął przybysz, zrzucając grube rękawice i czapkę - Ile mam na was czekać?
    - Wybacz, Varkle... - Asper chciał się jakoś wytłumaczyć, ale nie znajdował żadnego wyjaśnienia na to, dlaczego zaspali.
    - Ja sterczę w tej zawierusze, a wy tu się wylegujecie! - Rzucił pełne pretensji spojrzenie młodszemu myśliwemu, który leżąc oszołomiony na posłaniu, nadal próbował zorientować się sytuacji. - Nieważne. - Kontynuował przybysz. ? Jak łowy? Starszyzna liczy na wasz rychły powrót. Mówi się, że pogoda będzie coraz gorsza i jeśli się szybko nie uwiniecie, możecie niedługo nie mieć już szansy. Orden przepowiada wczesną i ostrą zimę, już niedługo, a starszyzna przychyla się do tej przepowiedni.
    Asper tylko prychnął ze wzgardą, powstrzymał się jednak od komentarza na temat wiarygodności Ordenowych przepowiedni.
    - Nie idzie najlepiej, potrzebujemy jeszcze kilku dni.
    - Ile zdobyliście do tej pory?
    Starszy myśliwy podszedł do klapy w podłodze, podniósł ją i wskazał na kilka pakunków zawiniętych w zwierzęce skóry.
    - Tyle.
    Varkle pokiwał głową wyraźnie niezadowolony.
    - Rzeczywiście nie najlepiej. Trudno, zabiorę na razie to co macie. Młody, zwlekaj się wreszcie z wyra i pomóż z załadunkiem.
    Lars wciąż nie doszedł do końca do siebie, jednak chwiejnie podniósł się z posłania. Odział się niedbale i półprzytomnie zaczął wynosić pakunki na zewnątrz.
    - Zbyt delikatnie go traktujesz, w ten sposób nie wyrośnie z niego porządny myśliwy. - Przybysz zwrócił się na stronie znów do starszego mężczyzny.
    - Moja sprawa. - Odparł ten krótko, dziwiąc się już po chwili, dlaczego w ogóle stanął w obronie młodszego towarzysza. Może ktoś obcy nie przywiązałby do tych słów żadnej wagi, ale dla kogoś, kto znał Aspera, była to poważna deklaracja.
    Varkle spojrzał z lekkim niedowierzaniem.
    - Twoja, jasne, ale konsekwencje odczuje cała wioska. - Skwitował, po czym cała już trójka zajmowała się wynoszeniem z chaty pakunków.
    Mężczyźni uwinęli się sprawnie i już po krótkim czasie ładunek znalazł się na dwóch jucznych koniach, które czekały na zewnątrz. Po wymianie pozdrowień Varkle ruszył lasem w stronę wioski. Asper poklepał Larsa po ramieniu.
    - Chodź, szykuj ekwipunek, zjemy coś i ruszamy. Mamy jeszcze sporo do zrobienia.

//Króciutki na razie zaczątek przyszłego opowiadania. Postaram się co jakiś czas dorzucić nowy fragment tekstu. Liczę na to, że umieszczenie go w warsztacie zmobilizuje mnie do mocniejszej pracy nad nim. Jeśli ktoś jest zainteresowany kolejnymi etapami powstawania opowiadania, zapraszam do śledzenia ;-)


KOMENTARZE:

Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


2010-11-10 23:05    IP: brak danych


Myślę, że w zdaniu "Słońce schowało się już zupełnie za horyzontem, a jego miejsce całkowicie zajęły już ciężkie, ołowiane chmury." drugie "już" jest zbędne. W zdaniu wcześniej jeszcze wdarł się chochlik w postaci zdublowanego "w". To drobiazgi.
Z takiej subiektywnej oceny, wydaje mi się, że czasem niepotrzebnie na siłę rozbudowujesz zdania. Dobrze kiedy jest dużo przymiotników, bo odbiorca dostaje pełniejszy obraz Twojej wizji, ale czasem odbywa się to kosztem płynności w czytaniu, która też jest niezmiernie ważna.

--
Vaticinator



2010-12-01 22:41    IP: 89.77.70.89


Błędy, o których wspomniałeś to oczywiście moje przeoczenie, już poprawione ;-) Zaczątek został nieco rozbudowany i uaktualniony. Co do braku płynności, na początku chciałem się bardziej skupić na jakimś wprowadzeniu postaci, niż na akcji. Mimo to postaram się wziąć tę radę pod uwagę w dalszej części, na ile będzie to w moich możliwościach :) Dzięki za głos.
--
Nevermore



DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 7*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 3.14.248.121