autor pracy:
Szafarz


data zamieszczenia: 05-11-2009
inne prace autora:
    Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
    podaj swój nick:
    Wróc do menu: opowiadanie

    Urozmaicenie podróży
    Strach, rozpacz, smutek wraz z krwią z rozciętego czoła zalały oblicze Williama. Swąd buchającego ogniem wozu i wizg umierającego konia otrzeźwiły go. Podniósł się ciężko z gościńca, którym, zdawało mu się, jeszcze chwilę temu podróżował z beztroską pieśnią pod nosem. Głowa zapulsowała bólem, zmrużył oczy. Odszedł od gorejącego wozu, rozejrzał się dokładnie. Po zbójach nie zostało śladu, podobnie jak po jego sakiewce i wyszywanym jasną nicią płaszczyku.
    I jeszcze biedny Kasztanek, pomyślał. Nasz stary, biedny Kasztanek...
    - Głowę przewiąż chustą, chłopcze i odejdź od konia. Jemu już nic nie pomoże. - Głos zza pleców przeraził chłopaka, obrócił się i ujrzał postać mężczyzny wyłaniającego się z gęstwiny lasu, gdzie przed chwilą nie było nikogo. - Nie bój się mnie i... nie miej za złe.
    Nieznajomy, w lekkiej kolczudze i z mieczem w ręku, minął go i podszedł do cierpiącego konia. Bełt, którym zatrzymali konia rabusie, zagłębił się w podbrzuszu razem z lotką, a z sieczonej mieczem szyi zwierzęcia lały się strugi krwi. Człowiek uniósł miecz i silnym, precyzyjnym ciosem skrócił męki biednej szkapy.
    - Chodź ze mną. Własnego konia ukryłem w zaroślach niecałą milę stąd - widząc przerażoną twarz chłopca, stojącego tak jak stał, w miejscu, człowiek stwierdził, że musi przekonać biedaka, którego ewidentnie fortuna dziś opuściła. - Zmierzałem do obozowiska mojej kompanii, kiedy zobaczyłem dym nad lasem i postanowiłem sprawdzić co się stało. Tak, widzisz więc, nic ci z mojej strony nie grozi, a jeśli pójdziesz ze mną, opatrzymy twoją ranę i może razem wyjdziemy z tej głuszy. Przypuszczam, że bez konia i sam jeden nie chciałbyś zostać na tym leśnym pustkowiu, dwa dni drogi pieszo od najbliższej wioski? W nocy, jestem pewien, kręcą się tutaj różne zmory i inne plugastwa.
    - Nie...Nie, panie. Nie chciałbym - zszokowany pojawieniem się nieznajomego William, jego brakiem złych zamiarów, odzyskał w końcu mowę.
    - Dobrze. Na miejscu opowiesz co się stało, a teraz prędko - Zniknęli w gęstwinie leśnej.
    Zmierzając do ukrytego konia, który przywitał cichym rżeniem swojego pana, chłopak ukradkiem zerkał na towarzysza.
    Wyglądał młodo, krótka fryzura i jasne spojrzenie, przedstawiały szczerą, dobrą twarz. Oczy, bez problemu przechodzące z przedmiotu na przedmiot, oceniające otoczenie, zdradzały człowieka bystrego. Jednakże było w nim także coś dziwnego... Coś, co kojarzyło mu się z wizerunkiem wybitym na jednej z nielicznych złotych monet, jakie miał w domu ojciec.

    Obozowisko mieściło się kilka mil dalej, na polanie nieopodal nieuczęszczanego leśnego traktu. Małe ognisko, naprędce postawione szałasy, oraz gotowe do odjazdu konie z załadowanymi jukami upewniły chłopca, że towarzysze jego nowego znajomego czekali na niego i przygotowali się do odjazdu kiedy tylko wróci.
    Pierwsze co zwróciło uwagę chłopaka, zanim się rozejrzał dokładniej, było wściekłe ujadanie. Ujadanie biegnącego do niego psa. To nie był pies! Poznał go z opowiadań karczmarza, był to jeden z bitewnych ogarów Mabari! Bojowa rasa fereldeńskich psów, z wyglądu przypominała małego niedźwiedzia i nie ustępowała mu siłą. Teraz właśnie jeden z nich, z nadzwyczajną wylewnością uczuć witał nieznajomego gościa.
    - Spokój Bariel! Spokój mówię! Widzę, że jak wyruszasz po wiadomości do swojego znajomego elfa, gajowego tej puszczy, musisz przytaszczyć ze sobą więźnia, przyjacielu? ? przywitała ich wielka postać. Prawdziwy olbrzym, brązowoskóry qunari.
    - Witaj Sten! - odpowiedział mężczyzna, przyklęknął witając się z ogarem, który wprost oszalał ze szczęścia. - Nie jest to więzień, tylko podróżny, który, jak widać, miał dość poważny zatarg, z miejscowymi zbójami. Nie wiem kim jest, ale może w końcu się dowiem - uśmiechnął się do chłopaka. - To jest Sten, a ja nazywam się Kohrad Silverblood, kim jesteś, nieszczęsny podróżniku?
    - Nazywam się William panie. Jestem synem chłopskiego handlarza, z wioski leżącej kilka dni jazdy konno stąd na północ, w stronę Zachodniej Drogi. Wiozłem towary, trochę mąki, warzyw, do innej wioski niedaleko stąd... ale nigdy nie było tu niebezpiecznie, panie! Napadli, pobili, ale życie chociaż darowali...
    - Chłop o wielkich aspiracjach, co? - z żartem na polanę wkroczyła młoda kobieta o ciemnej karnacji, sądząc z szat i dzierżonego kostura, czarodziejka. - Złodzieje w tej części lasu, są ponownym dowodem, że świat się zmienił i już nigdzie nie jest bezpiecznie! Nawet w tej enklawie spokoju i zieleni, gdzie od wielu lat nie było żadnego zbrojnego starcia. Witaj Willu, wybacz dowcip, nie jestem taka zła. Jestem gorsza. Mam na imię Morrigan. Teraz cię opatrzymy i musimy jechać dalej. Czego się dowiedziałeś Kohrad?
    - Dowiedziałem się, gdzie ukryty w pobliżu jest zamek, posiadłość naszego znajomego maga. W nocy zamczysko przejawia dziwną aktywność. Ogniska wokół niego, hałasy. Podobno wyczuwalna jest obca magia. Jestem ciekawy, co też tam porabia nasz sprzymierzeniec w walce z Plagą. Ha! Dowiemy się.

    Na następny popas, po konnej jeździe przez leśne ostępy, przystanęli przy źródle, kilka godzin później. Do wioski, gdzie uprzejmie wzbraniający się od pomocy i ochrony Will miał być przez swoich towarzyszy dostarczony, zostało niewiele drogi.
    Kohrad podszedł do młodzieńca, położył mu rękę na ramieniu. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale w tym momencie poczuł zew. W tym samym momencie, w którym William patrzył z podziwem i strachem w jego oczy, płonące błękitnym ogniem!
    - Jesteś Szarym Strażnikiem! Na bogów, jesteś Szarym Strażnikiem!
    Nikt mu nie odpowiedział. Kohrad błyskawicznym ruchem wyciągnął miecz i uniósł tarczę, w samą porę, by zablokować szybujący ze śmiertelnym świstem topór. Pchnął dzieciaka w strumień, gdzie ten zdziwiony przysiadł, patrząc dookoła. Sten zdjął przewieszony przez plecy oburęczny miecz, zwrócił się do ściany drzew, spośród których słychać już było atakujących, ugiął kolana i czekał.
    Morrigan zmarszczyła nos i spojrzała w górę, na nawis skalny, z którego biło źródło. Wysoko ponad nim, na wzniesieniu, widoczne było zamczysko, którego początkowo nie dostrzegli jadąc lasem. Mroczny Pomiot przybył.
    Pierwszy na plac boju wbiegł potężny hurlok, więcej siły wkładając w ryk, niż w zamach ciężkim cepem, wymierzony w czekającego Stena. Will skulił się, słysząc piekielne zawodzenie stwora, ale qunari nie zwrócił uwagi. Wziął zamach zza szyi, potężnym ciosem, który prawdopodobnie nadwyrężyłby fundamenty zamku królewskiego, przepołowił hurloka na dwie części, uciszając go i zbryzgując krwią wbiegających za nim kolejnych przeciwników. Kilkanaście kolejnych potworów starło się ze Stenem i Kohradem stojących do siebie plecami. Miecz brązowoskórego trzymał na dystans wrogów, blokująca tarcza i szybkość Szarego Strażnika stłumiły początkowy impet Plagi.
    Bariel, bojowy ogar, na granicy polany miażdżył szczękami mordę mniejszego hurloka. Potwory, niechętne do szukania śmiercionośnych ciosów rozdawanych na prawo i lewo przez Stena i Kohrada, rozejrzały się za nowym celem. Ujrzały siedzącego we wodzie Williama. Rzuciły się w jego stronę. Wtem, rozpędzone demony zatrzymały się.
    Spojrzały w górę, na występ skalny nad chłopcem. Stała tam Morrigan, obie ręce mając uniesione, trzymała nad nimi kulę ognia wielkości głazu. Rzuciła. Kula ognia szybko, z gracją, przeleciała kilkanaście metrów, uderzając i zapalając kolejne ciała wyjących z bólu przeciwników. Ucichł śmiech Morrigan, ostatni hurlok został przebity mieczem i zagryziony przez Bariela. Walka się skończyła.
    -No więc - rzekł Kohrad - mag jednak zdradził, Chyba się zgadzamy co do tego? Sprzymierzył się z Plagą i wysługuje się teraz diabelskimi sługami. Myślę, że należy złożyć mu wizytę... Przerwało mu warczenie mabari. Powoli, łapiąc oddech po dopiero co odbytej walce, obrócili się.
    Mag, jak mogli się domyślić jednak nie zdradził. Poznali go po emblematach na zakrwawionej szacie. Na pewno nie mogli poznać go po twarzy. Mag wisiał, trzymany za głowę, w ręku wysokiego na dobre dziesięć stóp ogra. Wielki potwór powłóczył wzrokiem po postaciach przed nim i cisnął trupem. Morrigan nie zdążyła się usunąć, ciało obaliło ją, cisnęło o ziemię. Bariel skoczył do gardła ogrowi, w połowie drogi został chwycony i rozerwany.
    -NIE!Zabiję! Zabiję! - wrzasnął Silverblood i rzucił się naprzód.
    William przez całe życie mógłby opowiadać to, co go spotkało tego dnia, do tego momentu, a i tak byłoby to dużo. To co widział teraz, znał jedynie z opowieści uczonych mnichów, z pieśni nieczęsto odwiedzających jego wieś bardów. Z bajań najstarszych mieszkańców. W tamtym momencie był przekonany, że na własne oczy widzi bohatera ze starych legend. Kim był ten człowiek? Czego on dokona? Ze zgrozą obserwował jak w dzikim szale, człowiek z bijącym błękitnym ogniem z oczu i brakiem strachu w sercu rzuca się na ogra, jak odrębuje mu ramię. Sten ciął po nogach, a Kohrad Silvermoon wraził miecz w serce i zabił najstraszniejsze plugastwo jakie Will widział w życiu. Szary Strażnik unicestwiał Zło. Legenda żyła...

    William stał przed swoim domem z pękatą sakiewką. Słońce świeciło wysoko.
    ?Jak to powiedział Sten?? pomyślał chłopak.
    - Proszę, prezent od nas. Za urozmaicenie nudy podróżowania.


    KOMENTARZE:

    Brak komentarzy


    DODAJ KOMENTARZ

    Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

    Podaj swoje imię*:
    Podaj swój adres email:
    Zapisz słownie cyfrę 1*:



    Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 52.15.66.233